Pomnik w Cisnej upamiętniający walki z oddziałami
UPA
Ten drażniący wielu turystów napis zaświadcza o ogromnej tragedii ludzi, którym przyszło żyć w Bieszczadach po zakończeniu II wojny światowej. Dla tych ludzi, także dla mojego ojca wojna wcale nie skończyła się w 1945 roku.
Przytoczę wspomnienia mojego taty Antoniego Stankiewicza, który po czterech latach ciężkiej, przymusowej pracy w III Rzeszy postanowił wrócić do Ojczyzny. Miał wówczas nadzieję, że wreszcie wróci do wolnej Ojczyzny. Był młodym chłopakiem, miał 21 lat. Nie przypuszczał, że zastanie piekło, jakie próbowali tam zgotować ludziom bandy UPA, którym zamarzyło się utworzyć Wolną Ukrainę.
Mój tato napisał w swoich wspomnieniach:
Koniec wojny. Powrót do Ojczyzny
Wojna się skończyła. Co robić dalej? Co z moją Rodziną? Czy ocalała? Czy zdążę jeszcze kogoś żywego z Rodziny spotkać?
Po jakimś czasie Amerykanie zaproponowali chętnym do powrotu Polakom pomoc. Podstawili na stacji kolejowej wagony, kto był chętny mógł wyjechać. W ostatnie chwili zgłosiłem się do mego pracodawcy, któremu oświadczyłem, że wracam do Polski. Nie zatrzymywał mnie. Dał mi na drogę żywność, alkohol itp.
Nie miałem zamiaru wracać do Polski, bowiem nie było żadnych wiadomości z domu - z Polski od 2 lat. Ciągle rozmyślałem, co z moją rodziną, jak się mają bracia, jakie zniszczenia na terenie Bieszczad zostały dokonane przez wojnę. Walki tam trwały około 6 tygodni.
Lokalna prasa niemiecka podawała skąpe informacje o tym, jak armia radziecka posuwa się na Zachód, wyzwalając po kolei polskie miasta i tereny.
Byłem przekonany, że państwo polskie szybko odbuduje się ze zniszczeń wojennych, sytuacja szybko się ustabilizuje.
Istotnie niebawem taka odbudowa następowała. Warszawa zniszczona prawie w 75%. Także Wrocław, Rzeszów.
W kraju istnieją oddziały partyzantów, którzy nie zgadzają się z obecną rzeczywistością i walczą w ruchu niepodległościowym. Istnieją również grupy rabunkowe, które rabują co się nadarzy.
Po załatwieniu wszelkich formalności w biurze repatriacyjnym, ruszyłem do Żubraczego.
Zastałem rodziców stosunkowo jeszcze młodych i na chodzie. Zaskoczeniem dla mnie był fakt, kiedy zobaczyłem dzieciaka, 3-letniego chłopaka, którego tato przedstawił mi, jako mojego najmłodszego brata. Janek urodził się w 29 czerwca 1943 roku w Żubraczem. To mój drugi brat, który urodził się w naszej bieszczadzkiej gajówce. W Żubraczem urodził się również Franek, tyle, że jeszcze w 1929 roku.
Serdecznie przywitałem się ze wszystkimi, po ponad czteroletniej przymusowej nieobecności. Po wymianie niektórych rutynowych pytań, dotyczących spraw bytowych, można powiedzieć, że rodzinka miała się nie najlepiej. W domu bieda. Moi dwaj bracia w czasie przesuwania się frontu ze wschodu na zachód zostali ciężko ranni. Wojsko niemieckie przeprowadzało się czołgami. Dowództwo radzieckie stało obok mostku, niedaleko naszej gajówki, ustalali plan działania. Obok kręciły się dzieci. Pocisk wpadł prosto w grupę żołnierzy. Wszyscy zginęli. Brat Władek został ciężko ranny, ale w szoku wstał i próbował iść. Młodszy brat Franek w szoku, zdziwiony spytał: „Tobie nic nie jest?, bo mnie nogę urwało”. Kikut wisiał na strzępie skóry. Franek został przetransportowany do szpitala w Sanoku i tam amputowano mu nogę. Władek ciężko ranny przez 2 lata przebywał w szpitalach wojskowych kolejno w Stanisławowie, Kijowie i Charkowie. Opieka w szpitalach wojskowych była dostatecznie dobra, ale kiedy przenieśli go do szpitala powszechnego i tam nastąpił kryzys z jego zdrowiem, bo brakowało dla niego krwi, był wycieńczony, więc bezradny lekarz kazał go odstawić do kostnicy. Po 3 dniach leżenia w tej kostnicy, został zauważony przez sanitariuszkę, która odkryła, że Władek jeszcze oddycha i żyje. Zawiadomiła lekarza, jednak ten uważał, że nie ma dla niego krwi, że krew jest bardziej potrzebna na froncie. Sanitariuszka oddała swoją krew dla Władka. Uratowała mu życie. Dożył 64 lat, zmarł w 1991 roku. Obydwaj w 1947 roku wyjechali z rodzicami do Nysy.
Ja zostałem w Cisnej, ponieważ już od sierpnia 1945 r zostałem funkcjonariuszem MO. W pracy przeważająca część kolegów to koledzy z ławy szkolnej bądź znajomi jeszcze sprzed 1939 roku. Mimo niepewnych czasów, niebezpiecznej sytuacji ze względu na grasujące oddziały UPA, chciałem pozostać w Bieszczadach. Dostałem pracę w towarzystwie starych, sprawdzonych przyjaciół, w terenie znanym mi od dzieciństwa. Tutaj w Cisnej chodziłem do szkoły, tutaj chodziłem do kościoła, gdzie przystąpiłem do I Komunii Św. i do bierzmowania, tutaj grałem z chłopakami w piłkę, tutaj znałem każdy kamień. To wszystko dawało mi gwarancję, że jakoś to będzie.
Dość tułaczki w moim młodym życiu.
Kulików, Żubracze, Cisna, Koszyce, Węgry (Budapeszt, Nyíregyháza, Esztergom, Zahoń), Bawaria (Nefling, Neunburg).
Ja zostałem w Cisnej, ponieważ już od sierpnia 1945 r zostałem funkcjonariuszem MO. W pracy przeważająca część kolegów to koledzy z ławy szkolnej bądź znajomi jeszcze sprzed 1939 roku. Mimo niepewnych czasów, niebezpiecznej sytuacji ze względu na grasujące oddziały UPA, chciałem pozostać w Bieszczadach. Dostałem pracę w towarzystwie starych, sprawdzonych przyjaciół, w terenie znanym mi od dzieciństwa. Tutaj w Cisnej chodziłem do szkoły, tutaj chodziłem do kościoła, gdzie przystąpiłem do I Komunii Św. i do bierzmowania, tutaj grałem z chłopakami w piłkę, tutaj znałem każdy kamień. To wszystko dawało mi gwarancję, że jakoś to będzie.
Dość tułaczki w moim młodym życiu.
Kulików, Żubracze, Cisna, Koszyce, Węgry (Budapeszt, Nyíregyháza, Esztergom, Zahoń), Bawaria (Nefling, Neunburg).
Pora na stabilizację. Koledzy podtrzymywali mnie na duchu, opowiadali o przeżytych walkach z banderowcami. Taki stan „niby stabilny” na tym terenie nie trwał długo.
Sytuacja polityczna Bieszczad była pod stałym napięciem nerwowym i cenzurowanym przez UPA. Zamarzyli sobie banderowcy zbudowania samostijnej Ukrainy. Zorientowałem się co oni wyrabiają na tych terenach, o ich poczynaniach represyjnych w stosunku do polskiej ludności. W samym powiecie leskim było już szereg posterunków milicji atakowanych przez banderowców. Kolejnym do rozwalenia był posterunek w Cisnej.
Cisna
Uznałem za słuszne podjąć pracę w organach MO. Po kilkudniowym pobycie z rodzicami, 27 VIII 1945 roku podjąłem pracę w Cisnej, jako funkcjonariusz.
Muszę stwierdzić, że ta praca nie była pracą dla funkcjonariusza porządku publicznego. Przez okres pobytu w Cisnej, tj. przez 2 lata nie pełniłem takiej funkcji. Należałoby powiedzieć, że obsada posterunku nie była przygotowana do pełnienia tych zadań jakie miały być wykonywane przez funkcjonariuszy MO. W tym okresie, po wyzwoleniu, kiedy UPA dominowała na bieszczadzkich terenach, funkcjonariusze pełnili funkcje żołnierzy, który mieli za zadanie patrolować podległe im tereny, prowadzić wywiady o banderowcach, gdzie się znajdują, o ich ilości, uzbrojeniu, kto im pomaga. Tego rodzaju zadania wypełniali milicjanci na okrągło, przez cały rok. Należy nadmienić, że służba MO była służbą skoszarowaną, gdzie obowiązywała dyspozycyjność przez 24 godziny na dobę. Zasadniczym celem walki z oddziałami UPA była obrona ludności polskiej i jej mienia, a nie walka o utrwalanie władzy ludowej, jak to twierdzili niektórzy np. p. Taylor.
Pracując w Cisnej, jako funkcjonariusz MO brałem dwukrotnie udział w walkach w obronie posterunku. Raz w grudniu 45 –tego, a po raz drugi w połowie stycznia 1946 roku.
1-szy był 2 tygodnie przed Świętami Bożego Narodzenia w 1945 r, a drugi 2 tygodnie po Nowym Roku 1946.
Refleksje po ponad 60. latach
Po przeczytaniu książki Stanisława Myślińskiego pt „Strzały pod Cisną” oraz innych opracowań (np. Jackowski) zdecydowałem się opisać wydarzenia z czasów walk z UPA w Bieszczadach z mojego punktu widzenia. Mam wiele zastrzeżeń co do wiarygodności faktów opisywanych przez autora. Moje wspomnienia zacznę od 15 grudnia 1945 roku tj od pierwszego napadu na posterunek milicji w Cisnej przez oddziały UPA dowodzone przez Hrynia i Burłaka.
W I napadzie dokonanym przez UPA rano o godz. 5:00 banderowcy chcieli wykorzystać osłabioną czujność funkcjonariuszy MO i zdobyć posterunek bez walki, z zaskoczenia.
Feralnego dnia miałem służbę wartowniczą przed budynkiem posterunku. Dzisiaj się przyznaję, że tego dnia, samowolnie opuściłem stanowisko, uznając, że banderowcy nas nie zaatakują. W budynku posterunku czytałem spokojnie prasę.
Tego ranka pan Edward Mortygier, komendant posterunku, który mieszkał w pobliżu tartaku miał zaplanowany wyjazd do Czechosłowacji. Wychodząc na dwór zauważył kilkadziesiąt podejrzanych, uzbrojonych osób wskakujących do dołów po spalonym tartaku (jeszcze z okresu I Wojny Światowej). Domyślił się, że to mogą być banderowcy.
Przybiegł na posterunek, po czym zdenerwowany zrugał mnie, że opuściłem stanowisko wartownicze:
- ty tu siedzisz, a banderowcy otoczyli posterunek!
Wybiegłem z posterunku na zewnątrz budynku, ale nic podejrzanego nie zauważyłem.
Komendant w tym czasie zarządził pobudkę załogi, wszyscy natychmiast zjawili się na swoich stanowiskach w bunkrze. By postawić funkcjonariuszy w stan bojowy, użył czerwonej rakiety do celów alarmowych.
Otworzyliśmy ogień z broni maszynowej w kierunku dołów. Wymiana ognia nastąpiła również ze strony banderowców, usadowionych w dole po spalonym tartaku w odległości ok. 300 metrów. Atak z tych tartacznych dołów na posterunek trwał ok. 45 minut. W czasie walki dolatywały do nas okrzyki „Polaki piddajłysia- Lachi poddajcie się”. Wzywali nas do poddania się, bo nie mamy szans na zwycięstwo, straszyli, że jeśli się nie poddamy czeka nas śmierć.
W czasie tej walki zginął 1 funkcjonariusz – Michał Iwanicki. Miał w tym dniu wyjechać razem z komendantem Mortygierem do Czechosłowacji. Nocował w domu, kiedy usłyszał strzały, wybiegł z domu, aby udać się na posterunek. Nie zdążył.
Po tej krótkiej, 45 minutowej wymianie ognia, banderowcy wycofali się, zdając sobie chyba sprawę, że nie mają szans na zdobycie posterunku. W sile ok. 50 ludzi udali się w kierunku wsi Dołżyca.
Zapada decyzja o ulokowaniu broni w bunkrze na stanowiskach bojowych, aby w razie ponownego ataku być przygotowanym na szybkie oddanie ognia.
Likwidacja posterunku MO w Cisnej, dla Oddziału Hrynia i Burłaka była priorytetem i dlatego zaatakowali go w tak mocnej obsadzie.
Byli pewni, że go zdobędą, o czym świadczył masowy i liczny tabor konny, przygotowany do wywózki łupu. UPA z pewnością liczyło na zdobycie uzbrojenia, amunicji, a przede wszystkim na likwidację uczestników tego posterunku.
Mieli dokładne rozeznanie o posterunku w Cisnej. Liczyli jednak na osłabioną czujność załogi, zwłaszcza nad ranem, po nie przespanej nocy.
Umocnienia obronne usytuowane kilka metrów od posterunku pomogły nam utrzymać pozycje bojowe na wzgórzu Betlejemska.
W II napadzie, podobnie jak w pierwszym miałem również służbę wartowniczą w bunkrze. Podejrzanie wyglądała mi grupka ludzi biegająca dość nerwowo wokół zabudowań koło świetlicy, głośne rozmowy, jakieś kłótnie, wzbudziły moją czujność. Podejrzewając, że są to banderowcy, podszedłem do okienka w bunkrze, wymierzyłem w nich całą serię z karabinu rosyjskiego diktierowa, zużywając prawie cały dysk naboi.
Nastąpiła wymiana ognia. Było to sygnałem dla pozostałych funkcjonariuszy, którzy momentalnie zajęli odpowiednie stanowiska bojowe. Niewątpliwie byli już w łóżkach, bądź szykowali się do nocnego wypoczynku, ale natychmiast zjawili się w bunkrze na wyznaczonych stanowiskach przystępując do działań obronnych. Od tej pory kanonada trwała cała noc przez 10 godzin.
Banderowcy skierowali ogień przede wszystkim na budynek posterunku, który był drewniany, chcieli go spalić pociskami zapalającymi. Gdyby udało im się tego dokonać, byłaby to dla nas tragedią, bowiem budynek stał 8 do 10 m od bunkra. Z konieczności musielibyśmy opuścić bunkier - na otwarte pole przylegające wokół bunkra. Wpadlibyśmy w objęcia banderowców, zlikwidowaliby nas bez trudu. Musieliśmy rozważać różne warianty obrony, na pewno czekali na taką ewentualność, że zechcemy uciec z pomieszczeń bunkra i wpadniemy im w ręce bez walki. Już miesiąc wcześniej podczas I napadu straszyli, że nas wszystkich wyrżną jak zdobędą posterunek.
Tej krytycznej nocy, nie spodziewając się tak licznego wroga, nie mieliśmy wystarczającej ilości amunicji. Już po północy zaczęło brakować amunicji. Być może z braku dowodzenia ogniem kogoś doświadczonego, nastąpiło szybsze zużycie amunicji. Tragedia.
Kiedy jej zabrakło, w czasie akcji bojowej, pod gradem kul, kilkakrotnie wybiegałem z bunkra do składu amunicji i dostarczyłem na stanowiska bojowe 6000 szt. amunicji –mauzer i amunicję rosyjską do broni. Dostęp był bardzo utrudniony, z uwagi na ciągły ogień ze strony UPA. Nie myślałem wówczas o niebezpieczeństwie, o zagrożeniu mojego życia, ale o jak najszybszym dostarczeniu amunicji na pozycje strzeleckie. Cel był najważniejszy: Obrona posterunku, będącego jedyną ostoją najdalej wysuniętą w płd-wsch. części Polski. Żadnej pomocy ze strony wojska nie mieliśmy, bo takiej jednostki wojskowej nie było w Cisnej, lecz w oddalonym o 80 km Przemyślu.
Nie od rzeczy będzie wspomnieć o psie wilczurze, który towarzyszył nam jako współtowarzysz broni. Otóż, kiedy zdecydowałem się opuścić bunkier, by polecieć po amunicję, w jednym z pomieszczeń posterunku zastałem naszego wiernego przyjaciela. Leżał ciężko ranny, przestraszonym, błagalnym wzrokiem prosił o pomoc. Nikt z załogi nie pomyślał wcześnie o nim. Także i teraz nie było czasu i warunków na opatrzenie jego ran. Nawałnica ognia potężna, nasi czekali na amunicję. A pies, który pełnił służbę z każdym kolejnym wartownikiem, czujnie pilnował nas na posterunku teraz oczekuje pomocy. Nie raz ratował nam życie, bo przecież różnie bywało, nie raz się przysnęło na warcie, a ten był zawsze czujny. Co robić? Jaki był koniec żywota tego psa, nie wiem, ale, kiedy myślę o tamtych wydarzeniach z szacunkiem wspominam naszego wilczura.
Około godziny trzeciej nad ranem ogień banderowców jak gdyby ucichł, od czasu do czasu następowały jedynie pojedyncze strzały. W pewnym momencie zauważono, że w odległości około 10-15 metrów od bunkra, widać przesuwających się 2 zamaskowanych banderowców. W białych prześcieradłach na tle śniegu trudno byłoby ich zauważyć, ale kiedy znaleźli się na tle ciemnego wozu niemieckiego, zostali zauważeni przez K. Duciaka i Gustka Marszałka. Marszałek bez wahania rzucił w nich węgierskim granatem- na pewno zostali rozszarpani. Po ustaniu walki ciał ich nie znaleziono. To świadczy, że byli wypuszczeni na linach i zostali ściągnięci z powrotem na swoje pozycje. Kolegę Marszałka, który usunął z boju walki 2 banderowców, uznaję i oceniam bardzo wysoko. Zamiarem było na pewno obrzucenie nas granatami i to mogli wykonać z tego miejsca gdzie się znajdowali.
W czasie walk kilkakrotnie był używany moździerz. Ostrzeliwano podejrzane miejsca postoju banderowców, a wiadomo, że mieli odpowiednią ilość konnych podwodów, bo kiedy zdobyliby posterunek musieliby zabrać zdobyczne rzeczy i broń.
W tej walce obsługiwałem moździerz, nie znając podstawowej zasady, że przy odpalaniu pocisków należało otwierać usta. Ja tego nie robiłem i na skutek wybuchów pocisków zostałem tak ogłuszony, że przez okres 3-ch dni zupełnie nie słyszałem, widziałem tylko towarzyszy, jak ruszali ustami. Nie udałem się nawet do lekarza, bo go w Cisnej nie było.
W obronie, pamiętam narzekania funkcjonariusza Józefa Wierzbickiego, że bolą go ręce od ładowania dysków do RKM „dikterowa” i taśmy do RKM mauzer.
Nad ranem banderowcy podpalili świetlicę, a płomień oświetlił nam przedpole. Ogień bojowy osłabł, kończyło się natarcie wroga, który idąc w kierunku wsi Dołżyca śpiewali
- wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani
Na drugi dzień tj. 13 stycznia 1946 roku decyzją zastępcy komendanta posterunku p. Bolesława Faliszewskiego wycofaliśmy się furmankami do Baligrodu. Tam przebywaliśmy przez okres około 2 tygodni.
Przedsięwzięcie wyzwolenia Cisnej z pomocą wojska i milicji było trudne do zrealizowania. Bieszczady to teren górzysty, zalesiony, a z wierzchołków gór łatwy do obserwacji. Banderowcy mogli śledzić każdy ruch na szosie, którą przemieszczało się wojsko.
Dowódca tej jednostki nie chcąc narażać ludzi, po krótkiej wymianie ognia wydał rozkaz o przerwaniu akcji i nastąpił powrót do Baligrodu.
Po kilku dniach przyjechał do Baligrodu płk Wieliczko - dowódca 9. Dywizji Piechoty. Wezwał mnie celem ustalenia operacji wojskowej w odsieczy Cisnej. Zaproponowałem natarcie WP z trzech różnych stron: Wetlina-Cisna, Nowy Łupków-Cisna, oraz lasami przez górę Wołosań-Cisna. To zadanie powierzone mi wykonałem, tak, że nad ranem Wojsko Polskie było na skraju lasu w Cisnej, gotowe do ataku na pozycje banderowców. Niestety, żadnej walki nie było, banderowcy opuścili Cisnę i odeszli w nieznanym kierunku.
Ocenę powyższych wydarzeń przedstawił Stanisław Myśliński, który pisze na str. 122:
„Po minięciu Jabłonek naprzeciw Kalnicy zostali ostrzelani przez grupę konną z sotni Stacha. Bluznęli więc w odpowiedzi krótkimi seriami z kilku erkaemów. Przerażone konie rzuciły się w głęboki śnieg, grzęznąc po brzuchy. Bandyci klęli kopiąc buciorami zmęczone zwierzęta. Pościg załamał się upowcy strzelali jednak, dopóki sanie nie zginęły im z oczu”.
Ten fragment opisu, jakoby banderowcy nas zaatakowali bronią maszynową nie odpowiada prawdzie. Przejazd nasz z Cisnej do Baligrodu odbył się bez przeszkód, żadnej walki nie było.
Przedstawiony na stronie 132 opis sytuacji na wzgórzu Betlejemka nie istniał. Funkcjonariusze nigdzie się nie wycofali, walka trwała do 6:00 rano, a my na drugi dzień na podwody ładowaliśmy rzeczy i broń szykując się do Baligrodu.
Jaka była sytuacja po opuszczeniu przez nas posterunku, nie wiem. Gdyby mnie ktoś zapytał po ponad 60.latach, która decyzja byłaby słuszna- opuścić Cisnę i udać się do Baligrodu, czy pozostać w Cisnej? Na tamtą sytuację odpowiem dzisiaj, że nie wiem. Każda sytuacja była bardzo groźna.
Podobnych akcji było w mojej ponad 2 letniej służbie kilka. Współpraca w wojskiem, obligowała funkcjonariuszy MO do wykonywania zadań wojskowych i podporządkowaniu się rozkazom dowódców WP.
18 lutego 1947 roku odznaczono mnie Krzyżem Walecznych. W uzasadnieniu podano: „Podczas napadu na Posterunek MO Cisna przez bandę UPA w sile 300 ludzi, załoga Posterunku licząca 20 ludzi broniła się w ciągu 10 godzin zmuszając bandę do wycofania się. Jako erkaemista okazał się jednym z najdzielniejszych z załogi. Zdyscyplinowany.”
Fot. Antoni Stankiewicz pod Pomnikiem w Cisnej upamiętniającym walki z oddziałami
UPA
Latem 1947 roku zostałem wezwany do Rzeszowa na sześciomiesięczne przeszkolenie funkcjonariuszy MO w zakresie służby prewencyjnej. Kurs ukończyłem z wynikiem dobrym. Będąc na szkoleniu zostałem włączony do oddziału operacyjnego Komendy Wojewódzkiej MO w Rzeszowie. Celem miała być walka z oddziałami UPA na terenie przemyskiego. Operacja ta miała na celu likwidację bandy „Oracza”. W skład naszej grupy operacyjnej wchodziło około 30 ludzi, w tym żołnierze KBW pod dowództwem porucznika Ankensztajna. Ponadto głównymi osobistościami było 2 członków z bandy „Oracza”, którzy mieli ułatwić nawiązanie kontaktu z bandą. Był to major Wyszyński i członek żandarmerii (nazwiska nie pamiętam). Domyślam się, że byli to dezerterzy, którzy uciekli z bandy i zgłosili się do KWMO lub UB w Rzeszowie i wyrazili zgodę na udział w likwidacji bandy „Oracza”. Nie powiodło się nawiązanie kontaktu z bandą, a p. mjr Wyszyński miał wielką nadzieję w sprawie. Pewnego dnia mjr Wyszyński przedstawił plan takiego przedsięwzięcia w następujący sposób:
Zgłaszając się do bandy Oracza Wyszyński miał wytłumaczyć swoją długą nieobecność swoim pobytem w NRF, w Monachium u Bandery, gdzie rzekomo omawiali plan dalszego działania politycznego i operacyjnego w Bieszczadach. Licząc na pozytywne przyjęcie go w bandzie i pozyskanie zaufania miał zaproponować Oraczowi spotkanie na polanie na osobności celem przekazania mu bardzo ważnych, poufnych wiadomości. W momencie oddalenia się Oracza i Wyszyńskiego od grupy strilców, Wyszyński miał obezwładnić Oracza. W tym samym momencie nasz oddział miał się rozprawić z obstawą Oracza. Mieliśmy do dyspozycji broń maszynową.
Plan zaakceptowano przez naszych. Nie wiem, jak długo nie było Wyszyńskiego w oddziale Oracza, należy jednak przypuszczać, że Wyszyńskiego nie było długo w bandzie, bo Oracz nie podjął ryzyka spotkania się z nim. Po 3 lub 4 dniach pobytu w lasach przemyskich, dowództwo zadecydowało się udać do jednostki wojskowej, by omówić kolejny plan działania. My zaś, mieliśmy pozostać na miejscu i mieliśmy nakazane, że bez względu na sytuację, nie wolno nam było podejmować żadnej akcji w stosunku do UPA.
Obozowaliśmy w lesie. Kiedy podczas przygotowywania posiłku, rozpaliliśmy ognisko niespodziewanie środkiem naszego obozowiska przeszło dwóch banderowców. Bez słowa oddalili się od nas, a następnie przystanęli na pobliskim wzgórzu. Członek żandarmerii UPA, będący w naszym oddziale podjął się rozmowy z tymi dwoma banderowcami. Naśladując głos sowy, dał sygnał „hu-hu”, utożsamiając się z ludźmi Oracza. Tamci odpowiedzieli również podobnymi pohukiwaniami. Doszło między nimi do rozmowy. Żandarm przekazał banderowcom, że mjr Wyszyński ma bardzo ważne informacje do przekazania Oraczowi, i że za chwilę tu się zjawi. Po długiej, głośnej i wulgarnej kłótni między nimi, gdzie banderowcy zarzucali im zdradę narodu ukraińskiego, doszli do ugody. Wyszyński miał się pojawić w ciągu 15 minut. Nie zgłosił się, a banderowcy odeszli. Wyszyński posiadał pistolet TT a drugi żandarm pistolet PPSz, w każdej chwili mogli użyć swojej broni, ale akcji zaniechano. Cały oddział wrócił do Rzeszowa, kończąc sprawę bez powodzenia.
Wstępując w szeregi MO w sierpniu 1945 r znałem sytuację jaka panowała w Bieszczadach, a przede wszystkim, że UPA po raz pierwszy zaatakowała posterunek w Cisnej 24 lipca 45r. Zginęło wówczas sześciu funkcjonariuszy MO. Następne dwa napady w grudniu i styczniu przeżyłem osobiście, biorąc udział w obronie posterunku MO 2w Cisnej.
Z tytułu toczonych walk przez 2,5 roku z oddziałami UPA, o których piszę we wspomnieniach, złożyłem odpowiednie dokumenty i zostałem przyjęty w poczet kombatantów. Na mocy ustawy z dn. 26 V 1982 r Dz. U. Nr 16 poz. 122 z wyszczególnieniem okresu działalności do listopada 1947 r, jak to określono za utrwalanie władzy ludowej, zamiast napisać za walki z UPA. W wyniku wszczętego postępowania weryfikacyjnego przez Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych zobowiązano mnie pismem z 18 IV 2000r do nadesłania w terminie 14 dni wszelkich wiarygodnych dokumentów mogących przyczynić się do ustalenia charakteru pracy lub służby, co też uczyniłem. Mimo przedłożenia stosownych dokumentów z walk UPA na przestrzeni 2,5 roku, otrzymałem decyzję o pozbawieniu mnie uprawnień kombatanckich z tytułu uczestnika walk o ustanowienie i utrwalanie władzy ludowej, z uzasadnieniem, że kierownik urzędu nie jest zobowiązany do wyjaśnień czy istnieją przesłanki do przyznania uprawnień kombatanckich z tytułu działalności określonej w art. 1 ust. 2, art. 2 i 4 cyt. Ustawy.
W kolejnej decyzji z dn. 3 XI 2000r kierownik Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych napisał, że w rozumieniu art. 1 ust.2 pkt 6 uprawnienia z tytułu udziału jednostek wojskowych oraz służb zmilitaryzowanych w walkach nie przysługują funkcjonariuszom milicji, gdyż MO nie była zmilitaryzowaną służbą państwową. W sprawie pozbawienia mnie uprawnień kombatanckich skierowałem skargę do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Rzeszowie. Kierownik Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych decyzją z 8 V 2003 roku przywrócił mi uprawnienia kombatanckie z tytułu walk zbrojnych z oddziałami UPA.
Ustawa z dn. 24 I 1991 r o kombatantach oraz niektórych osobach będących ofiarami represji wojennych z okresu powojennego była po dzień dzisiejszy przerabiana chyba ze 24 razy i zawsze uszczuplano kombatantom jakieś przywileje. Ale nie zweryfikowano do dzisiaj art. 25 ust. 2 cyt. ustawy z zapisu- określenie „utrwalanie władzy ludowej” na określenie tego okresu „walka z UPA”. W zasadzie w ustawie z 1991 roku postawiono tamę przed funkcjonariuszami MO, że jeśli bronili tego terenu, posterunku MO w czasie napadów przez UPA, należy ich pozbawić praw kombatanckich. A przecież ustawa kombatancka jest do dzisiaj niezgodna z konstytucją RP.
W wyniku tej ustawy niezgodnej z konstytucją na terenie powiatu leżajskiego pozbawiono uprawnień kombatanckich 20 funkcjonariuszy MO, którzy walczyli z oddziałami UPA.
Natomiast żołnierz WP otrzymuje uprawnienia kombatanckie, mimo, że nie walczył z UPA, wystarczyło mu zaświadczenie z WKR, że jego jednostka brała udział w takich walkach.
Pomnik w Cisnej upamiętniający walki z oddziałami
UPA
POLEGLI W WALCE O UTRWALENIE WŁADZY LUDOWEJ”
- BOLESŁAW FALISZEWSKI POLEGŁ *22 III 1910 ┼27 VII 1945
- JÓZEF PASTUSZAK *1906 ┼ 24 VII 1945
- WŁADYSŁAW BŁACHUT *1916 ┼ 24 VII 1945
- MIECZYSŁAW HALIK *25 X 1925 ┼ 24 VII 1945
- STANISŁAW MAINARDI *1 IV 1925 ┼ 24 VII 1945
- EDWARD WIŚNIEWSKI *1922 ┼ 24 VII 1945
- MICHAŁ IWANICKI *8 IX 1908 ┼ 11 XII 1945.„
Biografia Antoniego Stankiewicza
cz. 2. Antoni Stankiewicz Żubracze i ucieczka na Węgry
cz. 3. Ucieczka na Węgry 1940 - Wspomnienia Antoniego Stankiewicza
cz. 4. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy
cz. 5. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy w gospodarstwie Georga Schmidta
cz. 6. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy w gospodarstwie u pani Wasyl
cz. 7. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy u Franza Grolla
cz. 8. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy. Kapitulacja Niemiec
cz. 9. Antoni Stankiewicz, Praca w III Rzeszy. Między pracą a pracą
cz. 10. Gra na skrzypcach - kącik kolekcjonera
cz. 5. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy w gospodarstwie Georga Schmidta
cz. 6. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy w gospodarstwie u pani Wasyl
cz. 7. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy u Franza Grolla
cz. 8. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy. Kapitulacja Niemiec
cz. 9. Antoni Stankiewicz, Praca w III Rzeszy. Między pracą a pracą
cz. 10. Gra na skrzypcach - kącik kolekcjonera
zobacz też:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz