Urodziłem się 17 kwietnia 1924 roku w Kulikowie, małej wsi w powiecie radziechowskim, woj. tarnopolskim, liczącej (wg Księgi Adresowej Polski z 1929r) zaledwie 577 mieszkańców, gdzie sąd powiatowy był w Radziechowie, a sąd okręgowy w Złoczowie. Kulików słynął z mąki i pysznego chleba opiewanego w wierszach i piosenkach. Wspominają go Szczepcio i Tońcio w kołysance "Jak zarobim dwieści złotych...". "Kulikoski" chlib - gatunek chleba znanego we Lwowie pod nazwą "Chleb żytny (!) kulikowski". Wypiekany w przedwojennej jeszcze (sprzed I wojny) piekarni Natana Schwarca przy ulicy Źródlanej, w formie dwóch złączonych malutkich bocheneczków, posypanych czarnuszką. Powszechnie uchodził za przysmak, podawano go nawet w kawiarniach!
Właścicielem ziemskim Kulikowa był wówczas Władysław Ignacy Marek ks. Gedroyc. Podobno książę będąc w Paryżu wygrał klucz wsi w karty. Podobno, bo informacji takiej nie znalazłam we wspomnieniach jego wnuczki Józefy Renaty Dąmbskiej-Gedroyć, która napisała książkę 'Tajemnice Bieszczad. Placówka AK Żubracze'.
Książę Władysław Ignacy Marek Giedroyć i jego żona księżna Małgorzata Renata de Pourbaix (pochodząca z belgijsko-francuskiej bogatej rodziny bankierów, uciekinierów jeszcze z czasów rewolucji francuskiej na Kresy Wschodnie) byli też właścicielami Miękisza Nowego koło Jarosławia. Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, Gedroyciowie w obawie utraty życia wyjechali 25 maja 1915 roku do Kulikowa. Wybudował gorzelnie w Kulikowie.
Razem z nimi wyjechała Rozalia Piliszko i Jan Stankiewicz, moi przyszli rodzice. Matka Rozalia Piliszko pochodziła z Laszek. Urodziła się 14 lutego 1900 r. w Miękiszu Nowym. Ojciec Jan Stankiewicz ur. się 14 marca 1898 roku w Rawie Ruskiej - Małe Mosty z ojca Karola i matki Anny Baran. Trudno powiedzieć, czy rodzice pobrali się z miłości. Podobno, książę Gedroyć, wyswatał ich, ponieważ zauważył, że jego córka Jadwiga podkochiwała się w przystojnym Janie. Ślub Rozalii i Jana Stankiewicza odbył się w Łopatynie w 1922 roku i tam urodziło im się 3 z 5 synów: Karol, Władysław i Antoni. Franciszek i najmłodszy syn Jan urodził się już w późniejszym okresie w Żubraczem koło Cisnej. Ojciec pracował jako gajowy.
Trudno mi przypomnieć sobie jakieś wydarzenia z tamtych lat, ale jak przez mgłę pamiętam, że mieszkaliśmy w dużym, długim na 30 m, parterowym domu, malowanym na biało, najprawdopodobniej pobielonym wapnem. Jak był umeblowany dom, nie pamiętam. Pamiętam ojca, który mnie bardzo skarcił za to, że wypuściłem wodę z maszyny do omłotów zboża. Pamiętam również wycieczkę do lasu dębowego, kiedy to z bratem Karolem i jakąś koleżanką bez zgody rodziców poszliśmy nazbierać barwinku. Mama pilnie nas poszukiwała i na szczęście znalazła nas.
Z Kulikowa w pow. radziechowskim, miejsca mego urodzenia wyjechałem w 1927 roku, mając zaledwie 3 lata. Razem z ojcem, matką oraz braćmi Karolem i Władysławem wyjechaliśmy do Żubraczego w Bieszczadach. Razem z rodziną Gedroyciów, u których pracowali rodzice.
Po drodze, jak pisze Józefa Renata Dąmbska-Gedroyć zatrzymali się na krótki okres w Antonówce nad Horyniem w rejonie włodzimierzeckim obwodu rówieńskiego, gdzie babcia Renia właśnie kończyła budowę gościnnego dwupoziomego domu. Stamtąd koleją przez Lwów do Żubraczego.
Do dzisiaj widzę cudowny obraz jak z bajki. Duże miasto, tramwaje, złote liny przecinające ruchliwą ulicę, kolorowe wystawy sklepowe. To obraz jaki zapamiętałem z podróży nocą przez Lwów. Tory tramwajowe oświetlone nocą wydawały mi się strugą wody. Obraz ten był spaczony, bo nie miałem żadnego porównania, na wsi nie było elektryczności, ani tramwajów. Podziwiając kamienice, wielkomiejski ruch stopniowo, zachwyceni kolorowymi okami wystaw sklepowych urządziliśmy sobie przechadzkę po Lwowie, stopniowo oddalając się od rodziców. Poszukiwania w nerwowej atmosferze dwóch niesfornych dzieciaków zakończyły się nawet pomówieniem napotkanych Żydówek o kradzież dzieci. Żydówka odpierała te zarzuty, sprawa się wyjaśniła, kiedy nas odnaleziono przy oknie wystawowym. Fakty ze Lwowa znam bardziej z opowiadania rodziców niż z własnej pamięci.
Właścicielem ziemskim Kulikowa był wówczas Władysław Ignacy Marek ks. Gedroyc. Podobno książę będąc w Paryżu wygrał klucz wsi w karty. Podobno, bo informacji takiej nie znalazłam we wspomnieniach jego wnuczki Józefy Renaty Dąmbskiej-Gedroyć, która napisała książkę 'Tajemnice Bieszczad. Placówka AK Żubracze'.
Książę Władysław Ignacy Marek Giedroyć i jego żona księżna Małgorzata Renata de Pourbaix (pochodząca z belgijsko-francuskiej bogatej rodziny bankierów, uciekinierów jeszcze z czasów rewolucji francuskiej na Kresy Wschodnie) byli też właścicielami Miękisza Nowego koło Jarosławia. Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, Gedroyciowie w obawie utraty życia wyjechali 25 maja 1915 roku do Kulikowa. Wybudował gorzelnie w Kulikowie.
Razem z nimi wyjechała Rozalia Piliszko i Jan Stankiewicz, moi przyszli rodzice. Matka Rozalia Piliszko pochodziła z Laszek. Urodziła się 14 lutego 1900 r. w Miękiszu Nowym. Ojciec Jan Stankiewicz ur. się 14 marca 1898 roku w Rawie Ruskiej - Małe Mosty z ojca Karola i matki Anny Baran. Trudno powiedzieć, czy rodzice pobrali się z miłości. Podobno, książę Gedroyć, wyswatał ich, ponieważ zauważył, że jego córka Jadwiga podkochiwała się w przystojnym Janie. Ślub Rozalii i Jana Stankiewicza odbył się w Łopatynie w 1922 roku i tam urodziło im się 3 z 5 synów: Karol, Władysław i Antoni. Franciszek i najmłodszy syn Jan urodził się już w późniejszym okresie w Żubraczem koło Cisnej. Ojciec pracował jako gajowy.
Z Kulikowa w pow. radziechowskim, miejsca mego urodzenia wyjechałem w 1927 roku, mając zaledwie 3 lata. Razem z ojcem, matką oraz braćmi Karolem i Władysławem wyjechaliśmy do Żubraczego w Bieszczadach. Razem z rodziną Gedroyciów, u których pracowali rodzice.
Po drodze, jak pisze Józefa Renata Dąmbska-Gedroyć zatrzymali się na krótki okres w Antonówce nad Horyniem w rejonie włodzimierzeckim obwodu rówieńskiego, gdzie babcia Renia właśnie kończyła budowę gościnnego dwupoziomego domu. Stamtąd koleją przez Lwów do Żubraczego.
Do dzisiaj widzę cudowny obraz jak z bajki. Duże miasto, tramwaje, złote liny przecinające ruchliwą ulicę, kolorowe wystawy sklepowe. To obraz jaki zapamiętałem z podróży nocą przez Lwów. Tory tramwajowe oświetlone nocą wydawały mi się strugą wody. Obraz ten był spaczony, bo nie miałem żadnego porównania, na wsi nie było elektryczności, ani tramwajów. Podziwiając kamienice, wielkomiejski ruch stopniowo, zachwyceni kolorowymi okami wystaw sklepowych urządziliśmy sobie przechadzkę po Lwowie, stopniowo oddalając się od rodziców. Poszukiwania w nerwowej atmosferze dwóch niesfornych dzieciaków zakończyły się nawet pomówieniem napotkanych Żydówek o kradzież dzieci. Żydówka odpierała te zarzuty, sprawa się wyjaśniła, kiedy nas odnaleziono przy oknie wystawowym. Fakty ze Lwowa znam bardziej z opowiadania rodziców niż z własnej pamięci.
cz. 1. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy
cz. 2. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy w gospodarstwie Georga Schmidta
cz. 3. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy w gospodarstwie u pani Wasyl
cz. 4. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy u Franza Grolla
cz. 5. Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy. Kapitulacja Niemiec
cz. 6. Antoni Stankiewicz, Praca w III Rzeszy. Między pracą a pracą
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz