Mija 80 lat od wybuchu II wojny światowej. Chciałabym cofnąć się w czasie i napisać o jej początkach, o Obronie Narodowej, o udziale mojego dziadka Juliana Feldmana, który brał udział w Wojnie Obronnej 1939. Nie będzie to wywód naukowy tylko opis wydarzeń spisanych głównie na podstawie relacji mojej mamy Janiny Stankiewicz, córki Juliana Feldmana.
Z Kuryłówki zostali powołani i zmobilizowani do Obrony Narodowej sami starzy mężczyźni, Dziadek Julian, który w Kuryłówce mieszkał, z racji wieku również (urodził się w 1900 roku). Razem z nim powołano Jana Ćwikłę (urodził się 23 maja 1899 roku), Stanisława Kycię, Kazimierza Pyćko, Michała Gondka. Kartę mobilizacyjną dostał również Michał Borek (ur. 1900), ale tuż przed wojną spaliła mu się drewniana chałupa i to go ocaliło przed mobilizacją do wojska.
Na czwartek 31 sierpnia 1939 roku Prezydent Rzeczpospolitej Polski ogłosił mobilizację powszechną powołując do czynnej służby wojskowej wszystkich bez względu na wiek, kategorię zdrowia, rodzaj broni (służby). Już na miesiąc przed wybuchem II wojny światowej rozpoczęły się przygotowania do wojny.
Z leżajska był w ON Mazurkiewicz, Antoni Mendyk (ojciec mojego szkolnego kolegi Andrzeja), Dudziński z Podzwierzyńca, Karasiński, także leżajski Żyd Szpatz. Jedynacki, Marian Ledwożyw z ul. Wałowej.
Juliusz Ulas Urbański osobiście widział jak żołnierze Obrony Narodowej wyruszali z Leżajska.
Juliusz Ulas Urbański osobiście widział jak żołnierze Obrony Narodowej wyruszali z Leżajska.
W ramach Obrony Narodowej istniały brygady: Morska ON, Pomorska ON, Warszawska ON, Podkarpacka ON i Lwowska ON.
Leżajsk podlegał pod Rzeszowski Baon ON Podkarpackiej Brygady ON.
Dowódcą Podkarpackiej Brygady ON był płk Jan Kotowicz, dowódcą 3. kompanii Leżajsk, plutonów 1,2,3 był kpt. Saniński Stanisław, który zmarł 5 IX 1939r. Dowódcą Rzeszowskiego Baonu był kpt. Tadeusz Ochenduszko. Armia Karpaty 3. Brygada Strzelców Górskich. (wg http://pism.co.uk/B/BI12g.pdf)
Oficerowie i szeregowi ON należeli mobilizacyjnie do jednostek wojska stałego, co oznaczało, że posiadali karty mobilizacyjne do jednostek wojska stałego. Oficerowie i szeregowi ON byli powoływani na 28 dni ćwiczeń krótszych lub dłuższych w ciągu roku kalendarzowego. Niezależnie od tych ćwiczeń byli powoływani na ćwiczenia rezerwy do swoich formacji w wojsku stałym. 4-7 dni poświęcano na ćwiczenia z bronią, a 7-10 dni na ćwiczenia manewrowe z oddziałami wojska stałego.
Żołnierze posiadali ze sobą w domu pewne umundurowanie i ekwipunek polowy.
Mojemu dziadkowi szyto specjalnie na miarę mundur, bo nie było dla niego rozmiaru. Był wysokim mężczyzną. Miał też trudności w dopasowaniu butów dla siebie, bowiem nosił czterdziesty szósty numer. W dzisiejszych czasach, to może nic dziwnego, ale w tamtych czasach, mało było mężczyzn "słusznego" wzrostu.
Z początkiem lipca 1939 ludzie z Obrony Narodowej zostali zwołani do Leżajska, potem pojechali w okolice Dukli, gdzie przydzielano im zadania.
Po miesiącu przygotowań zmobilizowani stacjonowali przez cały tydzień na podwórzu u Góraka. Tam była kuźnia. Dziadek objął stanowisko szefa kuchni, przydzielono mu 4 kucharzy. Moja mama chodziła tam do Górka, widziała jak kucharze strugają ziemniaki, gotują posiłki dla wojska.W międzyczasie pozwolono żołnierzom wrócić na tydzień do domu, musieli jednak być w pełnej gotowości, mieli czekać na sygnał.
27 sierpnia, w ostatnią niedzielę sierpnia 1939 wezwano wszystkich do Leżajska, spotkanie odbyło się w Domu Narodowym, babcia zawiozła dziadka furmanką, konie zostawiła jak zawsze w zajeździe u Potascherów. Potascherowie prowadzili knajpę w Leżajsku, byli doskonale zorientowani w sytuacji politycznej, mówili babci, że wojna wisi na włosku, pociągi - wagony stoją na stacji, czekają tylko na sygnał. Dziadek wrócił z babcią do domu furmanką, zdążyli zjeść obiad i może po 2 -3 godzinach dostał ponownie sygnał do powrotu. Zgromadzili się na rynku, siedzieli już na furmankach, kiedy tuż przed wyjazdem nadleciały samoloty. Przeraźliwy dźwięk, niesamowita panika. Na rynku zgromadzonych był mnóstwo ludzi, jak na 1 maja. W piwiarni u Oleszkiewiczów w tym czasie odbywały się poprawiny Emilii Skiby i Michała Macha (rodziców Ceśki Machowej, a siostry Franka Skiby). Dzień wcześniej mieli wesele.
Relacja mojej mamy jest chyba mało precyzyjna co do daty i nalotów bombowych.
Sprawdziłam, kiedy odbyło się wesele Michała Macha (s. Jana i Anny Nowak) i Emilii Skiby (c. Marcina i Marii Kościółek). W Księdze Zapowiedzi Parafii Dornbach oraz w Lib Cop Kuryłówka odnotowano, że ich ślub odbył się 24 sierpnia 1939 roku. Jeśli dzień później były poprawiny, to nie była to ostatnia niedziela sierpnia, jak opowiadała mi mama, tylko piątek 25 sierpnia 1939. Nie było w tym czasie nalotów i bombardowań.
Pierwsze naloty pojawiły się nad Leżajskiem 4 września 1939. W południe, od strony klasztoru Ojców Bernardynów nadleciała eskadra niemieckich bombowców. Jedenaście samolotów. Mieszkańców zaalarmowano biciem dzwonu i dźwiękiem syreny tartacznej. Bomby spadły na linię kolejową, dworzec i budynki położone w jego okolicy.
Naloty te powtarzały się codziennie od 4 do 9 września.
Gdy dziadek był już na wojnie obronnej w 1939 moja babcia dwukrotnie była wzywana do Leżajska na komisję, gdyż Niemcy rekwirowali konie na potrzeby wojny. Za pierwszym razem zgłosiła się na komisji, która była zorganizowana koło domu Firlejów, koło krzyża. To drewniany budynek do dzisiaj stojący koło bloków przy Wytwórni Tytoniu w Leżajsku. W tym czasie nadleciały samoloty, bombardowały miasto, a babcia korzystając z zamieszania w popłochu rozprzęgła konia, zostawiła furmankę i uciekła z koniem do Kuryłówki. Wówczas wszyscy wezwani na komisję uciekli, Niemcy nie zdążyli zabrać ludziom koni. Drugi raz komisja była na targowicy w Leżajsku. I wtedy też nadleciały samoloty i babcia też udało się uciec z koniem, zostawiając furmankę i kurtkę zawieszoną na dyszlu.
Wojna obronna zwana kampanią wrześniową rozpoczęła się 1 września 1939 roku. Po napaści Niemiec na Polskę, w oczekiwaniu na pomoc zachodnich aliantów była próbą obrony granic. Zakończyła się szybko, bo Francja i Anglia mimo wypowiedzenia Niemcom wojny 3 września 1939, nie udzieliła nam wsparcia. Polacy zostali osamotnieni w walce, na dodatek już 17 września zaatakowała nas Armia Czerwona sowieckiej Rosji.
Sprawdziłam, kiedy odbyło się wesele Michała Macha (s. Jana i Anny Nowak) i Emilii Skiby (c. Marcina i Marii Kościółek). W Księdze Zapowiedzi Parafii Dornbach oraz w Lib Cop Kuryłówka odnotowano, że ich ślub odbył się 24 sierpnia 1939 roku. Jeśli dzień później były poprawiny, to nie była to ostatnia niedziela sierpnia, jak opowiadała mi mama, tylko piątek 25 sierpnia 1939. Nie było w tym czasie nalotów i bombardowań.
Naloty te powtarzały się codziennie od 4 do 9 września.
Gdy dziadek był już na wojnie obronnej w 1939 moja babcia dwukrotnie była wzywana do Leżajska na komisję, gdyż Niemcy rekwirowali konie na potrzeby wojny. Za pierwszym razem zgłosiła się na komisji, która była zorganizowana koło domu Firlejów, koło krzyża. To drewniany budynek do dzisiaj stojący koło bloków przy Wytwórni Tytoniu w Leżajsku. W tym czasie nadleciały samoloty, bombardowały miasto, a babcia korzystając z zamieszania w popłochu rozprzęgła konia, zostawiła furmankę i uciekła z koniem do Kuryłówki. Wówczas wszyscy wezwani na komisję uciekli, Niemcy nie zdążyli zabrać ludziom koni. Drugi raz komisja była na targowicy w Leżajsku. I wtedy też nadleciały samoloty i babcia też udało się uciec z koniem, zostawiając furmankę i kurtkę zawieszoną na dyszlu.
Wojna obronna zwana kampanią wrześniową rozpoczęła się 1 września 1939 roku. Po napaści Niemiec na Polskę, w oczekiwaniu na pomoc zachodnich aliantów była próbą obrony granic. Zakończyła się szybko, bo Francja i Anglia mimo wypowiedzenia Niemcom wojny 3 września 1939, nie udzieliła nam wsparcia. Polacy zostali osamotnieni w walce, na dodatek już 17 września zaatakowała nas Armia Czerwona sowieckiej Rosji.
Mama opowiadała, że kiedy ludzie z leżajskiej ON wyruszyli na front, już podczas pierwszej bitwy, jaka się rozegrała za Duklą, zginął ich kapitan od kuli. Mama go znała, był bardzo przystojny, widziała go w Leżajsku u Góraka, jak kręcił się między żołnierzami. Ćwikła Janek był jego adiutantem. Nie wiedziała jak się nazywał, ale sądzę, że to mógł być kpt. Saniński Stanisław, dowódca leżajskiego plutonu, który zmarł 5 IX 1939 r.
Taką informację odnalazłam przeglądając zmikrofilmowaną dokumentację dot. Obrony Narodowej udostępnioną przez Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego. (http://pism.co.uk/B/BI12g.pdf str 19 /102, 79/102)
Leżajsk podlegał pod Rzeszowski Baon ON Podkarpackiej Brygady ON. Dowódcą 3. kompanii Leżajsk, plutonów 1,2,3 był kpt. Saniński Stanisław, który zmarł 5 IX 1939r. Dowódcą Rzeszowskiego Baonu był kpt. Tadeusz Ochenduszko. Armia Karpaty 3. Brygada Strzelców Górskich. Podkarpacka Brygada ON - Przemyśl - dowódca płk Jan Kotowicz.
Babcia miała prawie 39 lat, kiedy Niemcy zaatakowały Polskę. Przeżywała chwile grozy, kiedy mąż Julian udał się na front. W czasie nalotu pod Sądową Wisznią bomba trafiła w kuchnię polową. Ktoś powiadomił babcię, że dziadek chyba zginął, bo w tym miejscu znaleziono buta, bardzo dużego. Okazało się, że ofiarą bombardowania nie był dziadek.
13 września 1939 roku, na 4 dni przed napaścią Rosji sowieckiej na Polskę wysadzono 3-letni betonowy most na Sanie w Starym Mieście. Most budowało WP, uroczyste otwarcie mostu odbyło się 21 marca 1936 roku. Duży wkład w budowę mostu włożył Franciszek Uhniat, który w latach 20. - 30. XX w. był dyrektorem Departamentu Finansowego Ministerstwa Komunikacji w Warszawie.
Mieszkańcy Kuryłówki wiedzieli, że zbliża się ofensywa niemiecka, więc opuścili domostwo. Feldmanowie uciekli do Wólki Łamanej, Kuzynka Maria Maruszak z d. Horst też z nimi pojechała na Wólkę, wtedy była chora, miała czerwonkę, jechała na furmance, a babcia szła za furmanką na piechotę. Schronili się u Skowronka. Jak nadszedł front, Polacy wysadzili 13 września 1939 roku most na Sanie, słychać był aż w Wólce. Rodzina Bielaków też schroniła się w Wólce.
Babcia w Wólce Łamanej miała znajomą, którą uczyła szycia. Kasia Struk potem wyjechała do Ameryki.
Dzień później od wysadzenia mostu Niemcy wkroczyli do Kuryłówki. Delegacja ukraińskich nacjonalistów w Kuryłówce serdecznie witała niemieckie oddziały. Wójtem Gminy zostaje Julian Kahl, sekretarzem Adolf Schőnborn, dziadka nie było w tym czasie w Kuryłówce. Był na wojnie.
Wojska Obrony Narodowej, w których był mój dziadek dotarły pod samą granicę węgierską. Tam Moskale okradli stacjonujące wojska, skradziono im kotły, garnki, naczynia. Flak, który prowadził „Strzelca” w Kuryłówce, spotkał się z żoną, postanowił uciec z wojska, namówił dziadka by razem wracali do domu. Pod Borysławiem, czy Stryjem dostali się do niewoli. Moskale ich przejęli i oddali ich Niemcom. Niemcy gnali ich do Przeworska w X 1939 roku. Tam było pełno żołnierzy, mieli ich wywieźć do obozu, ktoś z Grodziska obmyślił ucieczkę, wyskoczyli z więzienia, uciekali przez pola do Grodziska. Musieli ciągle się ukrywać. Okolica była szczególnie niebezpieczna, w terenie ustawicznie wrzała walka, dokonywały się egzekucje, pacyfikacje ludności, napady zbrojne. W Grodzisku zamienił wojskowy mundur na chłopskie łachmany i przedostał się do Wierzawic, poprosił o pomoc kuzyna Julka Horsta. Julek przeprowadził dziadka przez San, do Tarnawca, a potem do siostry Marii Maruszak z d. Horst. Córka Marii - Gienka zawiadomiła babcię, że dziadek uciekł z wojska i w tej chwili jest u nich w domu. Ucieczka udała się, jednak cały czas musiał się ukrywać. Mniej szczęścia miał Adam Szenborn, podczas ucieczki z wojska został złapany i dostał się do lagru, siedział 2 czy 3 lata.
Dziadek podczas ucieczki skaleczył rękę, dostał zakażenia. Niemiecki żołnierz, który mieszkał u dziadków w domu udzielił mu pomocy. Zaprowadził dziadka do krankensztuby, poprosił niemieckiego lekarza o udzielenie pomocy medycznej. Krankensztuba mieściła się u Bielaka koło cerkwi. Dziadek dostał lekarstwo, zastrzyki i przy okazji lekarz wydał mu zaświadczenie, że jest chory.
Mieszkańcy Kuryłówki mieli w tym czasie wezwanie na komisję do Tarnogrodu. Niemcy chcieli rekwirować konie na wojnę. Dziadek miał piękną klacz Karę, szkoda im było pozbywać się konia, który był przecież potrzebny w gospodarstwie. Kara była tak piękna, że Żydzi oferowali dziadkowi dużo pieniędzy za potomstwo od tej Kary.
Wykorzystali okazję, że dziadek jest chory i na komisję babcia pojechała sama, na dodatek nie ze swoim koniem, tylko wzięła konia od Ćwikły z górki (mieszkającego naprzeciwko Bartłomiejki). Niemcy na komisji poborowej bardzo się wkurzyli, że przyjechała babcia, a nie dziadek, na dodatek bez konia, ale respektowali zaświadczenie o chorobie wydane przez niemieckiego lekarza i koni nie zabrali. To była trzecia taka sytuacja, kiedy szczęśliwie udało się nie oddać Niemcom konia. Mniej szczęścia miał Oleszkiewicz, zabrali mu i konie i wóz. Oleszkiewicz miał jednego konia do pracy w polu, drugiego do jazdy.
Po udanej ucieczce dziadka z wojska i z niewoli, cała rodzina żyła w atmosferze zagrożenia pod okupacją niemiecko-ukraińską. Okolica była terenem szczególnie niebezpiecznym, w którym ustawicznie wrzała walka, dokonywały się egzekucje, pacyfikacje ludności, napady zbrojne. Ukraińcy z sąsiednich wsi wielokrotnie dokonywali napadów na ludność Kuryłówki. Babcia Franciszka często podkreślała, że Moskale byli o wiele gorsi od Niemców. Razem z córkami - moją mamą i ciotką nieraz stały pod ścianą, zagrożone utartą życia. Z opresji wybawiała ich grupa partyzantów pod dowództwem "Wołyniaka".
We wrześniu 1939 r. okolice Kuryłówki były terenem walk oddziałów Armii "Kraków" z jednostkami Wehrmachtu. Szczęśliwie dla mieszkańców nie spowodowały one większych strat.
Taką informację odnalazłam przeglądając zmikrofilmowaną dokumentację dot. Obrony Narodowej udostępnioną przez Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego. (http://pism.co.uk/B/BI12g.pdf str 19 /102, 79/102)
Leżajsk podlegał pod Rzeszowski Baon ON Podkarpackiej Brygady ON. Dowódcą 3. kompanii Leżajsk, plutonów 1,2,3 był kpt. Saniński Stanisław, który zmarł 5 IX 1939r. Dowódcą Rzeszowskiego Baonu był kpt. Tadeusz Ochenduszko. Armia Karpaty 3. Brygada Strzelców Górskich. Podkarpacka Brygada ON - Przemyśl - dowódca płk Jan Kotowicz.
13 września 1939 roku, na 4 dni przed napaścią Rosji sowieckiej na Polskę wysadzono 3-letni betonowy most na Sanie w Starym Mieście. Most budowało WP, uroczyste otwarcie mostu odbyło się 21 marca 1936 roku. Duży wkład w budowę mostu włożył Franciszek Uhniat, który w latach 20. - 30. XX w. był dyrektorem Departamentu Finansowego Ministerstwa Komunikacji w Warszawie.
Mieszkańcy Kuryłówki wiedzieli, że zbliża się ofensywa niemiecka, więc opuścili domostwo. Feldmanowie uciekli do Wólki Łamanej, Kuzynka Maria Maruszak z d. Horst też z nimi pojechała na Wólkę, wtedy była chora, miała czerwonkę, jechała na furmance, a babcia szła za furmanką na piechotę. Schronili się u Skowronka. Jak nadszedł front, Polacy wysadzili 13 września 1939 roku most na Sanie, słychać był aż w Wólce. Rodzina Bielaków też schroniła się w Wólce.
Babcia w Wólce Łamanej miała znajomą, którą uczyła szycia. Kasia Struk potem wyjechała do Ameryki.
Dzień później od wysadzenia mostu Niemcy wkroczyli do Kuryłówki. Delegacja ukraińskich nacjonalistów w Kuryłówce serdecznie witała niemieckie oddziały. Wójtem Gminy zostaje Julian Kahl, sekretarzem Adolf Schőnborn, dziadka nie było w tym czasie w Kuryłówce. Był na wojnie.
Wojska Obrony Narodowej, w których był mój dziadek dotarły pod samą granicę węgierską. Tam Moskale okradli stacjonujące wojska, skradziono im kotły, garnki, naczynia. Flak, który prowadził „Strzelca” w Kuryłówce, spotkał się z żoną, postanowił uciec z wojska, namówił dziadka by razem wracali do domu. Pod Borysławiem, czy Stryjem dostali się do niewoli. Moskale ich przejęli i oddali ich Niemcom. Niemcy gnali ich do Przeworska w X 1939 roku. Tam było pełno żołnierzy, mieli ich wywieźć do obozu, ktoś z Grodziska obmyślił ucieczkę, wyskoczyli z więzienia, uciekali przez pola do Grodziska. Musieli ciągle się ukrywać. Okolica była szczególnie niebezpieczna, w terenie ustawicznie wrzała walka, dokonywały się egzekucje, pacyfikacje ludności, napady zbrojne. W Grodzisku zamienił wojskowy mundur na chłopskie łachmany i przedostał się do Wierzawic, poprosił o pomoc kuzyna Julka Horsta. Julek przeprowadził dziadka przez San, do Tarnawca, a potem do siostry Marii Maruszak z d. Horst. Córka Marii - Gienka zawiadomiła babcię, że dziadek uciekł z wojska i w tej chwili jest u nich w domu. Ucieczka udała się, jednak cały czas musiał się ukrywać. Mniej szczęścia miał Adam Szenborn, podczas ucieczki z wojska został złapany i dostał się do lagru, siedział 2 czy 3 lata.
Dziadek podczas ucieczki skaleczył rękę, dostał zakażenia. Niemiecki żołnierz, który mieszkał u dziadków w domu udzielił mu pomocy. Zaprowadził dziadka do krankensztuby, poprosił niemieckiego lekarza o udzielenie pomocy medycznej. Krankensztuba mieściła się u Bielaka koło cerkwi. Dziadek dostał lekarstwo, zastrzyki i przy okazji lekarz wydał mu zaświadczenie, że jest chory.
Mieszkańcy Kuryłówki mieli w tym czasie wezwanie na komisję do Tarnogrodu. Niemcy chcieli rekwirować konie na wojnę. Dziadek miał piękną klacz Karę, szkoda im było pozbywać się konia, który był przecież potrzebny w gospodarstwie. Kara była tak piękna, że Żydzi oferowali dziadkowi dużo pieniędzy za potomstwo od tej Kary.
Wykorzystali okazję, że dziadek jest chory i na komisję babcia pojechała sama, na dodatek nie ze swoim koniem, tylko wzięła konia od Ćwikły z górki (mieszkającego naprzeciwko Bartłomiejki). Niemcy na komisji poborowej bardzo się wkurzyli, że przyjechała babcia, a nie dziadek, na dodatek bez konia, ale respektowali zaświadczenie o chorobie wydane przez niemieckiego lekarza i koni nie zabrali. To była trzecia taka sytuacja, kiedy szczęśliwie udało się nie oddać Niemcom konia. Mniej szczęścia miał Oleszkiewicz, zabrali mu i konie i wóz. Oleszkiewicz miał jednego konia do pracy w polu, drugiego do jazdy.
Po udanej ucieczce dziadka z wojska i z niewoli, cała rodzina żyła w atmosferze zagrożenia pod okupacją niemiecko-ukraińską. Okolica była terenem szczególnie niebezpiecznym, w którym ustawicznie wrzała walka, dokonywały się egzekucje, pacyfikacje ludności, napady zbrojne. Ukraińcy z sąsiednich wsi wielokrotnie dokonywali napadów na ludność Kuryłówki. Babcia Franciszka często podkreślała, że Moskale byli o wiele gorsi od Niemców. Razem z córkami - moją mamą i ciotką nieraz stały pod ścianą, zagrożone utartą życia. Z opresji wybawiała ich grupa partyzantów pod dowództwem "Wołyniaka".
We wrześniu 1939 r. okolice Kuryłówki były terenem walk oddziałów Armii "Kraków" z jednostkami Wehrmachtu. Szczęśliwie dla mieszkańców nie spowodowały one większych strat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz