Dziadek Julian bardzo kochał dzieci, wszystkie dzieci, także te mieszkające w okolicy, i z wzajemnością, bo dzieciaki we wsi uwielbiały Go. Na starość często przesiadywał na ławce pod orzechem, przylatywały do niego dzieciaki, a on ich zabawiał i rozbawiał. Częstował ich cukierkami, czasem poszturchiwał laską, a one rozkosznie latały wokół niego. Zmarł wiele lat temu, ale jeszcze do dzisiaj wspominają z rozrzewnieniem chwile spędzone z Dziadkiem, tak Go nazywały.
Był bardzo rodzinny, troskliwy i miał ogromne poczucie humoru. I nigdy nie przeklinał. Wspominam dlatego, bo moja mama zawsze dawała nam Go za przykład, gdy usłyszała od kogoś nieparlamentarne słowa. Dziadek nigdy nie palił papierosów. Był duszą towarzystwa.
Dziadek Julian nie dbał o siebie, żył dla rodziny, gdy trzeba było wezwać lekarza, załatwić lekarstwo zawsze przychodził pierwszy z pomocą i zawsze można było na niego liczyć. Uwielbiałam jeździć do Kuryłówki, chętnie pomagałam moim Dziadkom, a to pasłam krowy, a to nakarmiłam i napoiłam konia, nasypałam kurom pszenicy, przyniosłam ze studni wody. Jeździłam furmanką w pole, pomagałam przy żniwach i wykopkach, zwoziłam snopki z pola, nacięłam sieczki w sieczkarni. Z łezką w oku wspominam śmieszne rozmowy podczas śniadania, bo kiedy dziadek dyskutował z babcią, specjalnie odpowiadał jej nie na temat, że niby co innego usłyszał, babcia się wtedy denerwowała, a my, dzieciaki śmiałyśmy się do rozpuku.
Mimo pogodnego charakteru w życiu nie miał lekko. W czasie I wojny światowej dziadek walczył w szeregach wojsk austro-węgierskich na froncie włoskim nad Piawą, gdzie jego kolega Józef Kosiarski został ranny podczas nalotu bombowego i stracił nogę, dziadek zachorował na malarię. Obydwaj trafili do szpitala w Jarosławie. W czasie II wojny brał udział w Wojnie Obronnej 1939 roku. Na czwartek 31 sierpnia 1939 roku Prezydent Rzeczpospolitej Polski ogłosił mobilizację powszechną powołując do czynnej służby wojskowej wszystkich bez względu na wiek, kategorię zdrowia, rodzaj broni (służby).
Już na miesiąc przed wybuchem II wojny światowej rozpoczęły się przygotowania do wojny. Ludzie z Obrony Narodowej zostali zwołani do Leżajska, potem pojechali w okolice Dukli, gdzie przydzielano im zadania. Z Kuryłówki mieli jechać sami starzy mężczyźni, m. in. mój 39. letni dziadek Julian Feldman, Jan Ćwikła ojciec Marii Federkiewiczowej, Walerki Zawadowiczowej. Jan był nawet starszy od dziadka, urodził się 23 maja 1899 roku. Jan to kuzyn Babci Franki, mieli wspólnego przodka Błażeja Ćwikłę. Do wojska wcielono również Kycię Stacha, Kazika Pyćko, Gondka Michała,.. . Miał też jechać Michał Borek, ojciec Gienka Borka, rówieśnik Dziadka z 1900 roku, ale tuż przed wojną spaliła mu się drewniana chałupa, i to go ocaliło przed mobilizacją do wojska. Z leżajska był Mazurkiewicz - ojciec Władki Góralowej, Antoni Mendyk (ojciec mojego szkolnego kolegi Andrzeja), Dudziński z Podzwierzyńca, Karasiński, wszyscy byli w Obronie Narodowej z dziadkiem. Także Szpatz.
Kiedy mój dziadek został wezwany do wojska w sierpniu 1939 roku, musiano mu szyć specjalnie na miarę mundur, bo nie było dla niego rozmiaru. Był wysokim mężczyzną. Miał też trudności w dopasowaniu butów dla siebie, bowiem nosił czterdziesty szósty numer. W dzisiejszych czasach, to może nic dziwnego, ale w tamtych czasach, mało było mężczyzn "słusznego" wzrostu. Po miesiącu przygotowań zmobilizowani stacjonowali przez cały tydzień na podwórzu u Góraka. Tam była kuźnia. Dziadek objął stanowisko szefa kuchni, przydzielono mu 4 kucharzy. Moja mama chodziła tam do Górka, widziała jak kucharze strugają ziemniaki, gotują posiłki dla wojska.
W międzyczasie pozwolono żołnierzom wrócić na tydzień do domu, musieli jednak być w pełnej gotowości, mieli czekać na sygnał.
27 sierpnia, w ostatnią niedzielę sierpnia 1939 wezwano wszystkich do Leżajska, spotkanie odbyło się w Domu Narodowym, babcia zawiozła dziadka furmanką, konie zostawiła jak zawsze w zajeździe u Potascherów. Potascherowie prowadzili knajpę w Leżajsku, byli doskonale zorientowani w sytuacji politycznej, mówili babci, że wojna wisi na włosku, pociągi - wagony stoją na stacji, czekają tylko na sygnał. Dziadek wrócił z babcią do domu furmanką, zdążyli zjeść obiad i może po 2 -3 godzinach dostał ponownie sygnał do powrotu. Zgromadzili się na rynku, siedzieli już na furmankach, kiedy tuż przed wyjazdem nadleciały samoloty. Przeraźliwy dźwięk, niesamowita panika. Na rynku zgromadzonych był mnóstwo ludzi, jak na 1 maja. W piwiarni u Oleszkiewiczów w tym czasie odbywały się poprawiny Emilii Skiby i Michała Macha (rodziców Ceśki Machowej, a siostry Franka Skiby). Dzień wcześniej mieli wesele.
Sprawdziłam, kiedy odbyło się wesele Michała Macha (s. Jana i Anny Nowak) i Emilii Skiby (c. Marcina i Marii Kościółek). W Księdze Zapowiedzi Parafii Dornbach oraz w Lib Cop Kuryłówka odnotowano, że ich ślub odbył się 24 sierpnia 1939 roku. Jeśli dzień później były poprawiny, to nie była to ostatnia niedziela sierpnia, jak opowiadała mi mama, tylko piątek 25 sierpnia 1939. Nie było w tym czasie nalotów i bombardowań.
Pierwsze naloty pojawiły się nad Leżajskiem 4 września 1939. W południe, od strony klasztoru Ojców Bernardynów nadleciała eskadra niemieckich bombowców. Jedenaście samolotów. Mieszkańców zaalarmowano biciem dzwonu i dźwiękiem syreny tartacznej. Bomby spadły na linię kolejową, dworzec i budynki położone w jego okolicy.
Naloty te powtarzały się codziennie od 4 do 9 września.
Gdy dziadek był już na wojnie obronnej w 1939 moja babcia dwukrotnie była wzywana do Leżajska na komisję, gdyż Niemcy rekwirowali konie na potrzeby wojny. Za pierwszym razem zgłosiła się na komisji, która była koło domu Firlejów, koło krzyża. W tym czasie nadleciały samoloty, bombardowały miasto, babcia korzystając z zamieszania w popłochu rozprzęgła konia, zostawiła furmankę i uciekła z koniem do Kuryłówki. Wówczas wszyscy wezwani na komisję uciekli, Niemcy nie zdążyli zabrać ludziom koni. Drugi raz komisja była na targowicy w Leżajsku. I wtedy też nadleciały samoloty i babcia też uciekła, zostawiła wóz, kurtkę zawieszoną na dyszlu, złapała konia i uciekła do domu.
Jak opowiadała mi mama o wojnie obronnej zaraz w pierwszych dniach wojny, podczas pierwszej bitwy, jaka się rozegrała za Duklą, zginął ich kapitan od kuli. Mama go znała, był bardzo przystojny, widziała go w Leżajsku u Góraka, jak kręcił się między żołnierzami. Ćwikła Janek był jego adiutantem. Nie wiedziała jak sie nazywał, ale sądzę, że to mógł być kpt. Saniński Stanisław, który zmarł 5 IX 1939 r.
Taką informację odnalazłam przeglądając zmikrofilmowaną dokumentację dot. Obrony Narodowej udostępnioną przez Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego. (http://pism.co.uk/B/BI12g.pdf str 19 /102, 79/102)
Leżajsk podlegał pod Rzeszowski Baon ON Podkarpackiej Brygady ON. Dowódcą 3. kompanii Leżajsk, plutonów 1,2,3 był kpt. Saniński Stanisław, który zmarł 5 IX 1939r. Dowódcą Rzeszowskiego Baonu był kpt. Tadeusz Ochenduszko. Armia Karpaty 3. Brygada Strzelców Górskich. Podkarpacka Brygada ON - Przemyśl - dowódca płk Jan Kotowicz.
Wojska Obrony Narodowej, w których był mój dziadek dotarły pod samą granicę węgierską. Tam Moskale okradli stacjonujące wojska, skradziono im kotły, garnki, naczynia. Flak, który prowadził „Strzelca” w Kuryłówce, spotkał się z żoną, postanowił uciec z wojska, namówił dziadka by razem wracali do domu. Pod Borysławiem, czy Stryjem dostali się do niewoli. Moskale ich przejęli i oddali ich Niemcom. Niemcy gnali ich do Przeworska w X 1939 roku. Tam było pełno żołnierzy, mieli ich wywieźć do obozu, ktoś z Grodziska obmyślił ucieczkę, wyskoczyli z więzienia, uciekali przez pola do Grodziska. Musieli ciągle się ukrywać. Okolica była szczególnie niebezpieczna, w terenie ustawicznie wrzała walka, dokonywały się egzekucje, pacyfikacje ludności, napady zbrojne. W Grodzisku zamienił wojskowy mundur na chłopskie łachmany i przedostał się do Wierzawic, poprosił o pomoc kuzyna Julka Horsta. Julek przeprowadził dziadka przez San, do Tarnawca, a potem do siostry Marii Maruszak z d. Horst. Córka Marii - Gienka zawiadomiła babcię, że dziadek uciekł z wojska i w tej chwili jest u nich w domu. Ucieczka udała się, jednak cały czas musiał się ukrywać. Mniej szczęścia miał Adam Szenborn, podczas ucieczki z wojska został złapany i dostał się do lagru, siedział 2 czy 3 lata.
Dziadek podczas ucieczki skaleczył rękę, dostał zakażenia. Niemiecki żołnierz, który mieszkał u dziadków w domu udzielił mu pomocy. Zaprowadził dziadka do krankensztuby, poprosił niemieckiego lekarza o udzielenie pomocy medycznej. Krankensztuba mieściła się u Bielaka koło cerkwi. Dziadek dostał lekarstwo, zastrzyki i przy okazji lekarz wydał mu zaświadczenie, że jest chory.
Mieszkańcy Kuryłówki mieli w tym czasie wezwanie na komisję do Tarnogrodu. Niemcy chcieli rekwirować konie na wojnę. Dziadek miał piękną klacz Karę, szkoda im było pozbywać się konia, który był przecież potrzebny w gospodarstwie. Kara była tak piękna, że Żydzi oferowali dziadkowi dużo pieniędzy za potomstwo od tej Kary.
Wykorzystali okazję, że dziadek jest chory i na komisję babcia pojechała sama, na dodatek nie ze swoim koniem, tylko wzięła konia od Ćwikły z górki (mieszkającego naprzeciwko Bartłomiejki). Niemcy na komisji poborowej bardzo się wkurzyli, że przyjechała babcia, a nie dziadek, na dodatek bez konia, ale respektowali zaświadczenie o chorobie wydane przez niemieckiego lekarza i koni nie zabrali. To była trzecia taka sytuacja, kiedy szczęśliwie udało się nie oddać Niemcom konia. Mniej szczęścia miał Oleszkiewicz, zabrali mu i konie i wóz. Oleszkiewicz miał jednego konia do pracy w polu, drugiego do jazdy.
Po udanej ucieczce dziadka z wojska i z niewoli, cała rodzina żyła w atmosferze zagrożenia pod okupacją niemiecko-ukraińską. Okolica była terenem szczególnie niebezpiecznym, w którym ustawicznie wrzała walka, dokonywały się egzekucje, pacyfikacje ludności, napady zbrojne. Ukraińcy z sąsiednich wsi wielokrotnie dokonywali napadów na ludność Kuryłówki. Babcia Franciszka wraz z córkami - moją mamą i ciotką stały nieraz pod ścianą, zagrożone utartą życia. Z opresji wybawiała ich grupa partyzantów pod dowództwem "Wołyniaka".
We wrześniu 1939 r. okolice Kuryłówki były terenem walk oddziałów Armii "Kraków" z jednostkami Wehrmachtu. Szczęśliwie dla mieszkańców nie spowodowały one większych strat.
We wrześniu 1939 r. okolice Kuryłówki były terenem walk oddziałów Armii "Kraków" z jednostkami Wehrmachtu. Szczęśliwie dla mieszkańców nie spowodowały one większych strat.
13 września 1939 roku, na 4 dni przed napaścią Rosji sowieckiej na Polskę wysadzono 3-letni betonowy most na Sanie w Starym Mieście. Most budowało WP, uroczyste otwarcie mostu odbyło się 21 marca 1936 roku. Duży wkład w budowę mostu włożył Franciszek Uhniat, który w latach 20. - 30. XX w. był dyrektorem Departamentu Finansowego Ministerstwa Komunikacji w Warszawie.
Mieszkańcy Kuryłówki wiedzieli, że zbliża się ofensywa niemiecka, więc opuścili domostwo. Feldmanowie uciekli do Wólki Łamanej, Kuzynka Maria Maruszak z d. Horst też z nimi pojechała na Wólkę, wtedy była chora, miała czerwonkę, jechała na furmance, a babcia szła za furmanką na piechotę. Schronili się u Skowronka. Jak nadszedł front, Polacy wysadzili 13 września 1939 roku most na Sanie, słychać był aż w Wólce. Rodzina Bielaków też schroniła się w Wólce.
Babcia w Wólce Łamanej miała znajomą, którą uczyła szycia. Kasia Struk potem wyjechała do Ameryki.
Dzień później od wysadzenia mostu Niemcy wkroczyli do Kuryłówki. Delegacja ukraińskich nacjonalistów w Kuryłówce serdecznie witała niemieckie oddziały. Wójtem Gminy zostaje Julian Kahl, sekretarzem Adolf Schőnborn, dziadka nie było w tym czasie w Kuryłówce. Był na wojnie.
Przeżył z Babcią Franką wspólnie ponad 61 lat. Zmarł 23 grudnia 1984 roku.
Julian przez 40 lat śpiewał w chórze kościelnym podczas pasterki, ale teraz Pan Bóg powołał go do chórów anielskich, aby tam, w niebie, w Boże Narodzenie mógł śpiewać kolędy Panu Jezusowi - powiedział ksiądz podczas pogrzebu Dziadka Juliana.
Rzeczywiście Dziadek Julian bardzo ładnie śpiewał, udzielał się w chórze kościelnym. Zabierał mnie ze sobą do kościoła na msze święte i wtedy szłam z nim na chór, widziałam jak organista grał z jednej strony organów piszczałkowych, a z drugiej jakiś mężczyzna (klikant) kalikował tzn. pompował powietrze do kanałów powietrznych w organach za pomocą miechów poruszanych nogami. Jeszcze do dzisiaj brzmią mi w uszach kolędy śpiewane przez grupę mężczyzn na pasterce.
Pochowany jest na Cmentarzu w Kuryłówce razem z żoną, córką i zięciem.
Julian przez 40 lat śpiewał w chórze kościelnym podczas pasterki, ale teraz Pan Bóg powołał go do chórów anielskich, aby tam, w niebie, w Boże Narodzenie mógł śpiewać kolędy Panu Jezusowi - powiedział ksiądz podczas pogrzebu Dziadka Juliana.
Rzeczywiście Dziadek Julian bardzo ładnie śpiewał, udzielał się w chórze kościelnym. Zabierał mnie ze sobą do kościoła na msze święte i wtedy szłam z nim na chór, widziałam jak organista grał z jednej strony organów piszczałkowych, a z drugiej jakiś mężczyzna (klikant) kalikował tzn. pompował powietrze do kanałów powietrznych w organach za pomocą miechów poruszanych nogami. Jeszcze do dzisiaj brzmią mi w uszach kolędy śpiewane przez grupę mężczyzn na pasterce.
Pochowany jest na Cmentarzu w Kuryłówce razem z żoną, córką i zięciem.
***
tree |
***
zobacz też:
Dziadek Julian
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz