Na łamach Polska The Times dn. 1 kwietnia 2013 roku ukazał się artykuł 'Detektywi przeszłości ruszają na poszukiwanie przygód: Jak wygląda praca genealogów amatorów' - Doroty Kowalskiej
Ta pasja przypomina trochę dziennikarską robotę albo pracę
śledczych. Trzeba sprawdzić fakty, przepytać świadków, dotrzeć do
najważniejszych dokumentów. Tylko że to śledztwo nigdy się nie kończy. O
genealogach amatorach pisze Dorota Kowalska
Jan
Puchalski, szczupły, wysoki 24-latek. Jeszcze do niedawna w przerwie między
zajęciami na uczelni biegł na autobus i ruszał w Polskę szukać swoich przodków.
Zresztą dzisiaj też mu się to zdarza. Jak wspomina, wszystko zaczęło się w 2007
roku: skończył liceum, zastanawiał się, jakie wybrać studia i z tym
rozmyślaniem nad swoją dalszą drogą przyszła refleksja i pytanie: a skąd ja się
właściwie wziąłem? - Dziadkowie wiele mi opowiadali, ale potem szybko odkryłem,
że nie do końca prawdę - śmieje się mężczyzna.
- Bo nigdy nie mieliśmy dworku, o
którym mi wspominali.
A najstarszy przodek do jakiego
dotarłem, Józef, był młynarzem i zginął w młynie w Białobrzegach nad Pilicą -
dodaje Puchalski.
Ale zaczęło się typowo: wystukał w internecie nazwisko
"Puchalski", wyszło tego całkiem sporo. Jeździł więc od wsi do wsi,
rozmawiał z ludźmi, grzebał w księgach parafialnych, odwiedzał cmentarze. W
Grójcu trafił na przemiłą starszą panią, która przyjęła go zupą pomidorową i
pokazała stare, pożółkłe zdjęcie, sama zdumiona jego podobieństwem do mężczyzny
na fotografii. - Okazało się, że to mój daleki krewny. Tak na marginesie: ten
człowiek się powiesił - opowiada Puchalski. Skończył zarządzanie i finanse, ale
wciąż się uczy i wciąż szuka.
Anna Ordyczyńska, szacowna pani mikrobiolog, pracuje w
leżajskim sanepidzie, a "genealogicznego kopa" dostała kilka lat
temu, kiedy w jej domu pojawił się komputer z internetem. Jak student Puchalski
wpisała swoje nazwisko w wyszukiwarkę, by z rozczarowaniem stwierdzić, że o
Ordyczyńskich nie ma ani jednej strony. O nie! - pomyślała, tak dalej być nie
może.
- Moje hobby przestało się ograniczać do wyszukiwania
informacji tylko o mojej rodzinie, skupiam się na tablicy pokrewieństw, robię
drzewa znajomym i "krewnym krewnych" - uśmiecha się Ordyczyńska.
Biega po cmentarzach i zaczepia ludzi pochylonych nad grobami. Wypytuje o
dzieje ich rodzin, a wszystko, co wzbudzi jej zainteresowanie, skrzętnie
notuje. Potem zebrane materiały umieszcza na swoich stronach internetowych,
tak, żeby innym genealogom amatorom było łatwiej.
Dzieci, które zwykle podczas tych jej cmentarnych wędrówek
nie wychodziły z samochodu, ciągle dopytywały: długo jeszcze? Zniechęcone
kupiły Ordyczyńskiej wreszcie aparat cyfrowy, więc nie musi już przepisywać
tablic nagrobnych, tylko robi im zdjęcia, a potem umieszcza je w internecie. Na
zdjęciach są daty narodzin i śmierci ludzi, którzy dla niej są obcy, ale dla
innych mogą być najbliżsi. W tygodniu po pracy wpada do domu jak burza, odbiera
pocztę i odpowiada na maile, bo zawsze jest ich przynajmniej kilkanaście. W
niedzielę, jeśli już nie biega między nagrobkami, zdarza jej się przesiedzieć
cały dzień w piżamie przed komputerem. - Mam permanentny bałagan w domu -
przyznaje z rozbrajającą szczerością. O tak, czuje się czasami jak detektyw
Sherlock Holmes bliski rozwiązania zagadki kolejnego tajemniczego morderstwa.
Ta sama adrenalina uderzająca do głowy, ściskająca żołądek ciekawość, wreszcie
radość, kiedy puzzle łamigłówki układają się w logiczną całość.
Szaleństwo poszukiwań swoich przodków od dawna ogarnęło
Polaków. Janusz Motyka, dziennikarz, pisarz i prezes Galicyjskiego Towarzystwa
Genealogicznego opowiada, że organizują konkursy genealogiczne, na które
zgłaszają się dziesiątki chętnych. Motyka traktuje swoją pasję trochę jak pracę
- bo, podobnie jak dziennikarz, jako genealog musi zdobyć jak najwięcej
informacji, a każda z nich musi być solidna, dobrze udokumentowana. - Nie
szukam pustych fiszek, szukam żywego człowieka z krwi i kości - tłumaczy. W Polsce
tysiące osób bawią się już w detektywów, właściwie w każdym województwie działa
towarzystwo genealogiczne, w internecie można szukać swoich przodków przez
specjalne wyszukiwarki i skontaktować się z innymi genealogami amatorami.
Nie tylko zresztą Polacy grzebią w swojej przeszłości. W
Stanach Zjednoczonych swoich korzeni poszukuje ponad sto milionów ludzi, to
drugie, po amatorskim uprawianiu ogródka, ulubione hobby Amerykanów. Liczba
tych, którzy tworzą drzewa genealogiczne, rośnie w Niemczech, we Francji
genealogów pasjonatów jest już kilkaset tysięcy. Wszyscy oni, oprócz internetu,
mają do dyspozycji książki, poradniki, wreszcie największy na świecie zbiór
rejestrów kościelnych i dokumentów emigracyjnych gromadzonych od 1894 roku w
Bibliotece Historii Rodziny w
Utah przez członków Kościoła mormonów. Na świecie działa 200 ekip wolontariuszy
wyznawców Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, którzy
utrwalają na kliszach dokumenty mogące pomóc w odszukaniu informacji o swoich
przodkach.
"Popyt na korzenie" jest tak duży, że na świecie
działają już specjalistyczne firmy, które za sowite wynagrodzenie zajmują się
tworzeniem drzew genealogicznych na zamówienie. A dla tych, którym spotkanie z
historią własnej rodziny popsuło nastrój, przyniosło rozczarowanie albo stres,
powstał nowy dział psychologii - psychogenealogia. - Niestety, zdarza się, że
nie chodzi o pasję, ale poprawienie samopoczucia. Podczas jednego z konkursów
przyszła do nas mama jednej z uczestniczek. Miała pretensje, że jej córka nie
wygrała, a przecież zaprezentowała takie piękne drzewo genealogiczne - opowiada
Janusz Motyka. - Rzeczywiście, na dole drzewa był św. Stanisław i cesarz Otton,
co wydawało nam się mocno podejrzane. I rzeczywiście, podczas rozmowy z mamą
wyszło na jaw, że dziewczyna sama drzewa nie robiła, a rodzina zamówiła je w
specjalnej firmie i zapłaciła za nie 12 tys. zł - dodaje Motyka.
Jedne firmy robią drzewa uczciwie, inne chcą jedynie
zadowolić klienta, więc wymyślają mu bardzo znanych przodków. Zresztą, jak
opowiadają nasi rozmówcy, zdarza się, że ludzie na targach staroci kupują stare
zdjęcia, np. arystokracji, a potem pod te foty budują swoje drzewa. -
Rywalizujemy ze sobą i to jest też element rywalizacji - mówi prof. Janusz
Czapiński, psycholog społeczny. - Przez długie lata byliśmy mniej lub bardziej
stłamszeni przez system, potem nasilił się w naszym kraju wyścig na status
społeczny, dzisiaj liczy się prestiż, a dobre drzewo genealogiczne na pewno go
wzmacnia - dodaje prof. Czapiński.
Inna rzecz, że ludzie potrzebują być kimś więcej niż tylko
numerem, a są takimi bezosobowymi numerami między innymi w pracy. Chcą, żeby
traktowano ich w sposób bardziej indywidualny, stąd próba odnalezienia i
określenia swojej tożsamości.
Co by nie pchało amatorów do ciągłych poszukiwań, oni sami
powtarzają, że najważniejsza jest radość rozwiązywania zagadek, ta zabawa w
detektywa, o której wspomniała Anna Ordyczyńska.
"Poszukiwania genealogiczne stanowią swego rodzaju
śledztwo polegające na zbieraniu dowodów, ich weryfikacji, analizie i wreszcie
rekonstrukcji wydarzeń w oparciu o zebrany materiał i wysnute zeń wnioski"
- pisze w "Poradniku genealoga amatora", uważanym za genealogiczny
elementarz, Rafał T. Prinke. I dalej: "Podobnie jak detektyw, genealog
musi nie tylko umieć odróżnić informacje prawdziwe od fałszywych, ale także
stawiać najbardziej prawdopodobne hipotezy robocze w przypadkach, kiedy brak
jest bezpośrednich dowodów. Oczywiście proces poszlakowy nigdy nie daje
stuprocentowej gwarancji, że ukarana będzie właściwa osoba - tak samo
hipotetyczne odtworzenie powiązań genealogicznych nie daje pewności, że są one
właściwe".
Ale dla niektórych poszukiwanie swoich przodków to nie tylko
zabawa w detektywa, ale rodzaj posłannictwa, przykazanie dane im od Boga. Mormoni
na przykład wierzą, że każdego człowieka można ochrzcić nawet po jego śmierci.
I choć to duch przodka, który zachowuje wolę i świadomość decyduje, czy chce
być ochrzczony czy nie, oni muszą dać wszystkim jednakową szansę. Także każdy
hindus ze względów religijnych musi znać historię swoich przodków, co najmniej
do czwartego pokolenia. Z kolei w Japonii genealogia stanowiła integralny
element tradycji samurajskiej, a poszczególne rody przechowywały informacje o
swoich przodkach w specjalnie stworzonych do tego celu bibliotekach. Ale i tak
nie do pobicia wydają się Polinezyjczycy, bo każdy z nich historię swojej rodziny obejmującą
ostatnich pięćset lat wyrecytuje z pamięci wyrwany ze snu w środku nocy. Jak
pisze Rafał T. Prinke, w społecznościach o strukturze plemiennej znajomość
więzów krwi miała zasadnicze znaczenie nie tylko dla klasy posiadającej, lecz
także dla wszystkich jej członków. Dla Europejczyków ta znajomość genealogii
wydaje się nieprawdopodobna. Bo jak wymienić nazwisko prapraprababki, skoro
mamy problem, żeby zapamiętać, jak będąc panną nazywała się nasza babka?
Grażyna Feltynowska, emerytowana księgowa, nie miała z tym
problemu. Jak opowiada, była najstarszym dzieckiem bardzo młodych rodziców,
obok byli dziadkowie, bo przez lata mieszkali jako pięciopokoleniowa rodzina.
Babcia Helena Karczewska zmarła w 2009 roku i to ona pomagała odtworzyć fakty
dotyczące rodziny. Zresztą, odkąd Feltynowska sięga pamięcią, dziadkowie snuli
niekończące się opowieści z przeszłości. Od "zawsze" wiedziała więc,
że rodzina jej ojca związana była z lasem i Puszczą Augustowską. Jej przodkowie
po mieczu to bartnicy i osocznicy, którzy mogli polować, ale w zamian pilnowali
lasu i dokarmiali zwierzynę. Z kolei przodkowie jej matki prowadzili w
Szczepliach duże gospodarstwo rolne. To była zżyta, trzymająca się razem
rodzina, Grażyna Feltynowska też czuje się związana z nią jakąś niewidzialną
nicią: stąd zainteresowanie genealogią. Ale bardziej niż przeglądanie metryk
pociągają ją rozmowy ze świadkami historii. Z Legionowa, gdzie dzisiaj mieszka,
jeździ w swoje rodzinne strony, na Suwalszczyznę, i rozpytuje. Bo, jak w każdym
śledztwie bywa, jednym z jego elementów jest przepytanie świadków. I tak
dowiedziała się, że jedna z jej prababć, Ludwiczka Kowalska, była znaną w
okolicy akuszerką, organizowała też coroczne pielgrzymki kobiet do
Studzieniczego w intencji szczęśliwych poczęć i lekkich porodów. Ludwiczka
pomogła przyjść na świat zarówno swojemu wnukowi, a ojcu Feltynowskiej, jak i
jej matce, która rodziła się po sąsiedzku. Już wtedy, przy porodzie, miała
ponoć przepowiedzieć, że tych dwoje kiedyś będzie razem. Te zwyczajne, ludzkie
historie są dla Feltynowskiej bardzo ważne.
Janusz Motyka odkrył z kolei, że wielu jego przodków było
społecznikami, znajomi śmieją się nawet, że pewne rzeczy odziedziczył w genach.
- I najbardziej dumny jestem z tego, co zrobili dla innych - opowiada. I
dodaje, że w jego przypadku nie liczy się tylko kolejny "odhaczony"
przodek, ważna jest informacja o tym, jak ten ktoś żył, jak pracował, więc
jeśli trafi na kowala, chce wiedzieć, jak wyglądała jego kuźnia, kto do niego
przychodził, czy był ceniony w swojej społeczności.
Anna Ordyczyńska wie już, że jej prapradziadek Adam Feldman
miał dwie żony: najpierw ożenił się z wdową sześć lat od niego straszą, a potem
poślubił jej praprababcię, która po śmierci Feldmana wyszła za mąż za 13 lat
młodszego mężczyznę, co w owych czasach zdarzało się niesłychanie rzadko.
Francuska psycholog Anne Ancelin Schutzenberger w swojej
będącej bestsellerem książce "Ach ci moi przodkowie" pisze, że o ile
łatwo jest utożsamiać się z przodkami, którzy byli ludźmi sławnymi, a
przynajmniej dobrymi i utalentowanymi, o tyle odkrycie wśród nich czarnych
owiec powoduje czasem przerażenie i depresję, a wtedy niezbędna jest pomoc
specjalisty. Nie ma jednak rodziny, której historia nie kryłaby w sobie jakiejś
tajemnicy: jedne są faktycznie trochę wstydliwe, inne po prostu zabawne. Anna
Ordyczyńska w swoim drzewie genealogicznym odkryła nazwisko Dzierżyński. Wtedy
przypomniała sobie rodzinne opowieści o tym, jak to szef bolszewickiej służby
bezpieczeństwa Feliks Dzierżyński przychodził do jej przodków "na
pożyczki". Potem w dokumentach natrafiła na ślad małżeństwa, jakie
ukochana siostra Feliksa Aldona zawarła z jednym z mężczyzn z rodziny jej ojca.
Jednak zapisom w archiwalnych dokumentach na podstawie
których weryfikuje się swoją wiedzę, też nie zawsze można ufać, bo wśród
opieczętowanych papierzysk czeka na genealoga amatora wiele pułapek. Feltynowska
wyśledziła na przykład, że kiedy ich parafialny kościół w Szczebrze spłonął na
początku drugiej wojny światowej, zadanie odtworzenia danych osobowych
przypadło sołtysowi. A ponieważ sołtys był dobrym człowiekiem, więc, jeśli
jakaś kobieta bardzo prosiła, odejmował jej trochę lat, z kolei mężczyznom
dopisywał wiosen wedle życzenia. Inna historia: jeden z kuzynów Feltynowskiej,
Jakub Nowel, pełnił w rodzinie funkcję etatowego świadka i towarzyszył każdej
parze młodej, która zawierała ślub. Ale z zapisów w parafialnych księgach wynika,
że na przestrzeni 15 lat tego świadkowania jego wiek zupełnie się nie zmieniał:
Jakub Nowel zawsze był tuż po czterdziestce.
Inna trudność, to zwyczaj, który zachował się do dziś: ślub
zazwyczaj bierze się w parafii panny młodej, więc oblubieniec, dziadek,
pradziadek czy też prapradziadek nagle znika genealogowi z pola widzenia, tak
jakby zapadł się pod ziemię. A wtedy nie zostaje nic innego, jak tylko
sprawdzać w pobliskich parafiach, czy poszukiwany przodek nie ożenił się w
którąś z młodych panien. A już prawdziwym przekleństwem genealogów są nieślubne
dzieci. Tymczasem w XIX wieku takie dzieci z nieprawego łoża stanowiły na
Suwalszczyźnie aż 25 proc. wszystkich, które przychodziły na świat. I jak tu
nie załamać rąk?
Widać więc, że genealog amator podobnie jak śledczy musi być
bardzo uważny. Weryfikować tak ludzkie opowieści, jak oficjalne papiery. Tak w
jednych, jak w drugich może pojawić się wiele nieścisłości, jeśli nie kłamstw,
które nie przybliżają naszego śledczego do prawdy.
Kiedy już wypytamy świadków, zbierzemy wszystkie dokumenty,
sprawdzimy księgi metrykalne, przychodzi czas na wysnucie hipotez, a w
przypadku policyjnego dochodzenia wskazanie winnego. Ale pracę naszych
detektywów różni jedna, aczkolwiek bardzo istotna spawa. Ci policyjni znajdują
mordercę, kończą śledztwo, a akta sprawy lądują w pancernej szafie. Śledztwo
detektywów genealogów nigdy się nie kończy.
Dorota Kowalska