„Jeśli postanowiłeś podążyć za modą i poświęcić się poszukiwaniu przodków, strzeż się! Nie ma bowiem rodziny bez mrocznych sekretów.
Anna Ordyczyńska, mikrobiolog po pięćdziesiątce, do godziny 15 ślęczy nad mikroskopem w leżajskim sanepidzie. Kiedy po pracy zrzuca kitel, przemienia się w detektywa w spódnicy. I zamiast tropić bakterie w żywności, tropi zagadki historii i poplątane losy ludzkie. Genealogicznego bzika dostała cztery lata temu, kiedy w jej domu pojawił się komputer z Internetem: wpisała swoje nazwisko w wyszukiwarkę, by z rozczarowaniem stwierdzić, że o Ordyczyńskich nie ma ani jednej strony.
Zaczęła więc szukać: najpierw żyjących krewnych, a potem tych, którzy już odeszli. Kiedy odtworzyła dzieje rodziny i narysowała drzewo genealogiczne - dziś liczy 1400 nazwisk - nie mogła się zatrzymać. - To wciąga jak narkotyk - mówi. Nie ma czasu ani ochoty na sprzątanie mieszkania, gotowanie też już jej nie interesuje. Tropi przodków ludzi, którzy ją o to poproszą. Za darmo, dla frajdy. Fotografuje tablice nagrobne na cmentarzach i wrzuca je do Internetu. - Może ktoś po drugiej stronie kuli ziemskiej, szukając swoich korzeni, znajdzie na moich zdjęciach ślad pozostawiony przez przodka - mówi. W obliczu zagadki czuje się jak Sherlock Holmes; podniesiony poziom adrenaliny, żołądek ściśnięty z wrażenia, wreszcie radość, gdy elementy łamigłówki ułożą się w całość”.
Moje drzewo powiększyło się od tamtej pory z 1400 do ponad 14000 osób. Moja wiedza w oparciu zdjęcia, liczne wywiady z ciekawymi ludźmi nagrane na dyktafon i kamerę wzbogaciła się o informacje na temat historii rodziny na tle historii regionu, w którym te rodziny egzystowały.
Mam nadzieję, że starczy mi czasu i sił, by tę wiedzę uporządkować, mądrze spożytkować i przekazać potomnym. Mam nadzieję, że potomni zechcą tę wiedzę poznać i wykorzystać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz