Strony

piątek, 3 lutego 2012

Antoni Stankiewicz. Praca w III Rzeszy. Kapitulacja Niemiec

Podjąłem pracę u właściciela restauracji, masarni i rolnika jednocześnie - pana Jelihonca vel Jelechowicza?
Najprawdopodobniej było to już po 12 czerwca 1945 roku.
Po tych wszystkich wydarzeniach, z biegiem czasu poszły w zapomnienie nasze urazy, a życie się toczyło nadal.  Obarczeni rytmem obowiązków jakie wynikały z podziału pracy w gospodarstwie rolnym, powoli zapominaliśmy o przykrych zajściach. Nadal spotykaliśmy się, jak dawniej w każdą niedzielę w Neunburgu, łakomi wiadomości z frontu, ze świata. Amerykanie zrzucali ulotki z samolotów, przekazując nam informacje o postępach przesuwania się frontu rosyjskiego na Zachód, a zachodniego na Wschód. Wiadomości przechwytywane były coraz bardziej optymistyczne, dawały nadzieję o zbliżającym się zakończeniu wojny.
Wylądowanie wojsk amerykańskich na ziemi francuskiej i kolosalne postępy w wyzwalaniu Francji, napawały nas nadzieją na wolność, a obawą ludności niemieckiej przed klęską totalną. Ludność niemiecka bała się jednoczesnego pojawienia się Amerykanów i wojska rosyjskiego.
Pewnego czasu w trakcie dysputy politycznej pytał Groll pana Żoladkiewicza:
- dlaczego wojska radzieckie tak zawzięcie walczą, kiedy wiadomo, że w Rosji jest bardzo źle pod względem wyzwolenia narodu itp.
- Chyba dlatego, bo komunizm został wcześniej wprowadzony w Rosji, niż hitleryzm w Niemczech - odpowiedział pan Żoladkiewicz, próbując załamać jego duchowe przekonanie hitlerowskiej ideologii. Żoladkiewicz był antykomunistą, chociażby z powodu pełnienia funkcji vice prokuratora miasta Wilna. Ponadto był negatywnie ustosunkowany do ZSSR, chociażby dlatego, że jeden z oficerów radzieckich w tym czasie uwiódł mu żonę. Skąd miał takie wiadomości o swojej żonie?- tego nie wiem.
Sytuacja w Rosji była nie do pozazdroszczenia pod każdym względem, zwłaszcza bezpośrednio po I Wojnie Światowej, kiedy wywierano presję przez chłopów na tworzenie kołchozów i sowchozów. Wówczas represja ta miała kulminacyjny szczyt. Wg danych statystycznych zginęło około 20 mln. ludzi z głodu. Pamiętam, kiedy przed wojskiem radzieckim uciekał pewien chłop ....., furmanką, który miał 2 piękne kruczo-czarne konie, a na wozie żona i czterech bardzo przystojnych synów. Na moje pytanie dlaczego ucieka na zachód, oświadczył ze łzami w oczach, że za Rosji pracował w kołchozie, razem z żoną, od rana do nocy, a kiedy przychodził do domu, zastawał dzieci głodne, zapłakane, a on nie miał czym ich nakarmić. Sytuacja głodujących rodzin w Związku Radzieckim była zjawiskiem bardzo częstym. Rano wstali i pojechali na „Zapod” tj na Zachód.
Częsta rozmowa z obywatelem Zw. Radzieckiego pochodzącego z Charkowa, który był robotnikiem bambra z przyległej osady, oceniał gospodarkę niemiecką, jako karłowatą, rozdrobnioną itp. Chwalił radzieckie kołchozy.
- Rozumiesz! U nas jeśli zasiano pszenicę czy żyto, to ten obraz falującego zboża przypominał obraz falującego morza.
Wobec czego mamy ocenę 2 ludzi Związku Radzieckiego, którzy oceniali gospodarkę radziecką. Jeden z nich oceniał ją bardzo negatywnie, ponieważ nie był w stanie zabezpieczyć rodzinie byt, mimo ciężkiej pracy w kołchozie. Drugi z nich uznawał, że gospodarka niemiecka (rolnictwo) było rozdrobnione w stosunku do kołchozów radzieckich.
Uważam, że te 2 przykłady różnej oceny sytuacji gospodarczej, wyglądały tak, jak przedstawiali je robotnik kołchozowy z jednej strony  i przedstawiciel młodzieżowej komunistycznej partii Stalina z drugiej.
Mój młodszy ode mnie o 3 lata brat Władysław był ciężko ranny od niemieckiego pocisku w 1944 roku. Przebywał w różnych szpitalach Związku Radzieckiego, począwszy od szpitala w Stanisławowie, Kijowie, po Charków. Miał możliwość obserwowania rannych żołnierzy z różnych środowisk i oceniał je negatywnie, mimo, że przebywał w wojskowych szpitalach przez okres ponad 2 lat. Potem wypisali go do szpitala cywilnego. Tam leżał z jednym prezesem kołchozu, który był bezdzietnym i zaproponował adopcję mojemu 17-letniemu bratu. Żona prezesa przynosiła mu dużo smakołyków i wspaniałego jedzenia, z czego  Władek korzystał.
Oto są opinie 3 ludzi wypowiadanych z 3 różnych środowisk.
Brat w czasie pobytu w szpitalu cywilnym, w którym pobyt był w znacznie gorszym pod każdym względem. Kiedy mój ciężko ranny brat potrzebował krwi, a szpital nie mógł mu jej zapewnić, przewieziono go do kostnicy. Przez 3 dni dogorywał. Oznaki życia zauważyła pielęgniarka, która zjawiła się w tym czasie w tej kostnicy. Zgłosiła ten fakt lekarzowi. Lekarz wyjaśnił jej, że niestety, ale jest bezradny, że krwi brakuje w szpitalu dla wielu żołnierzy. Sanitariuszka zdecydowała się oddać ¼ litra krwi, dzięki niej Władek przeżył. Żył jeszcze wiele lat, aż do 1991 roku.
Wracając na łono polityki i sytuacji jaka panowała w Bawarii. Zapamiętałem w mojej pamięci przemarsz wojsk niemieckich z terenów Niemiec do Czechosłowacji, a po jakimś czasie z powrotem przemarsz z Czechosłowacji do Niemiec. Ten miszung i bałagan powodowany był wypieraniem wojsk niemieckich z terenów zachodniej Ukrainy. Z doniesień pamiętam wyzwolenie Stanisławowa, Lwowa, Równego. Wydawało się, że to kwestia bardzo krótkiego czasu, kiedy armia dotrze do Bawarii. Zimą 1945 roku chyba cały teren Polski był już oswobodzony, bo niebawem niemiecka ludność z Wrocławia została ewakuowana i kilka rodzin przejściowo nocowało w Neflingu u Grolla. Nacieranie wojsk rosyjskich jak i amerykańskich w ostatnim okresie czasu posuwało się dość szybko.
Dokładnie pamiętam zajęcie przez Amerykanów miasta Schwandorf, odległego ok. 50 km od Neflingu. Po 3 dniach dotarli do miasta Neunburga, o czym zawiadomił nas niemiecki student (studiował rolnictwo w Berlinie), będący na stażu u Grolla. Karczowałem w tym czasie razem z Andrzejem Gąsiorem ze Stuposian pniaki po ściętych sosnach, gdy z wielką radością młody student wykrzykiwał do nas:
Andreas! Toni! Chodźcie do domu. Amerykanie są już w Neunburgu!
Zastanawiałem się, czy wracać do domu, obawiałem się, czy Groll nie zechce nas zlikwidować. Duże ilości żołnierzy niemieckich ukrywało się w bawarskich lasach, stodołach bambrów. Zwiększona podejrzliwość, bezład, bałagan. Spodziewałem się bitwy, próby wyrównania porachunków między nami a bambrem. Groll mógłby przy pomocy żołnierzy ukrywających się u niego w stodole zrealizować swoje obietnice. Dwukrotnie wysyłał Groll studenta po nas i dwukrotnie przekonywał nas do powrotu. Gdy wróciliśmy zobaczyłem wystraszonego bambra z białą flgą w ręku, zrobioną z białego prześcieradła na jakimś drągu.
Nic się takiego nie stało, chociaż Niemcy mocno przeżywali swą klęskę. Jedni płakali, inni upijali się na umór i chodzili z miejsca na miejsce. Myśmy również to wszystko przeżywali, w pozytywny sposób. Przestaliśmy pracować u bambrów, ale korzystaliśmy z ich gościnności, z noclegów i wyżywienia.
Mimo, że niejednokrotnie obiecywałem sobie solenne wyrównanie porachunków, obeszło się bez zemsty na baorach za poniżanie mojej godności Polaka.
Polacy rozbili wielkie magazyny wina, najbogatszego właściciela z Neunburga, nazwiskiem Tuszer. Takim kwaśnym niedojrzałym winem, słodzonym dużą ilością cukru  do obrzydzenia zatruwaliśmy nasze organizmy.
Swego czasu bamber oświadczył nam, że musimy podjąć pracę u tego samego bambra, u którego pracowaliśmy w czasie wojny. Jego oferta pracy była dla nas, Polaków bardzo upokarzająca Mieliśmy żal do Amerykanów, że nie znaleźli lepszego rozwiązania, że nie chcieli nam pomóc, że nie zaproponowali nam godniejszego sposobu na życie. Amerykanie chętnie dawali się przekupywać, byli zapraszani do Niemców na przyjęcia, a Polaków kierowali do pracy jako wyrobników. Sytuacja klarowała się na korzyść Niemców, a Polacy mieliby być nadal sługusami obywateli niemieckich.
Postanowiliśmy się zbuntować. Pewnego razu, ze śpiewem na ustach wyjechaliśmy z Neflingu do Neunburga. Wyjazd nastąpił bryczką, ze sztandarem biało-czerwonym i głośno śpiewanym hymnem „Marsz, marsz Dąbrowski”.
Dzisiaj uznaję naszą decyzję za naganną, bo nie przemyślaną i spontaniczną. Należało się udać do dowództwa amerykańskiego i postawić na swoim. Na przykład można było wymóc na Niemcach konieczność wyżywienia przez okres 2 miesięcy tych wszystkich Polaków, którzy przez tyle lat na nich harowali, bez konieczności podejmowania pracy na ich gospodarstwie.
Im bliżej koalicjanci antyhitlerowscy zbliżali się do bram niemieckich miast, tym bardziej Niemcy obawiali się o swoje życie, wśród mieszkańców niemieckich landów obserwowano nastroje paniki.
Zimą 1944/45, a zwłaszcza w ciągu ostatnich tygodni wojny pośpiesznie ewakuowano więźniów z obozów koncentracyjnych, wypuszczono wiele tysięcy więźniów odzianych nieraz w obozowe pasiaste łachmany, w drewniakach na nogach. Wychudzeni i wycieńczeni słaniali się maszerując zatłoczonymi szosami przy dotkliwym mrozie.
Tysiące więźniów podróżowało  koleją w zatłoczonych wagonach przez terytorium Niemiec.
Miejscowi działacze i przedstawiciele władz lokalnych, członkowie NSDAP i Hitlerjugend, żołnierze Wehrmachtu, a także zwykli mieszkańcy obawiając się zemsty wynędzniałych więźniów kacetów za doznane krzywdy, brali udział w polowaniu na setki więźniów kacetów, którzy podczas nalotu amerykańskich bombowców na miasto i na dworzec kolejowy uciekli z transportu, z wagonów po części objętych pożarem.
Część konwojowanych więźniów nie wytrzymywała podróży, padała z wycieńczenia, głodu, ze zmęczenia. 
Wzdłuż całej trasy "Marszu Śmierci", wzdłuż szos w Dolnej Saksonii, Bawarii i Meklemburgii – niemal wszędzie tam, gdzie naziści założyli obozy pojawiły się mogiły zmarłych z wycieńczenia lub zastrzelonych więźniów w tych ostatnich dniach przed wyzwoleniem. Wielu niedobitków, jeszcze żyjących napotykałem leżących, często konających przy drodze. 
Trzeba było uruchomić szpital dla chorych więźniów. Pewnego razu spotkałem pana Wacława Żoladkiewicza w Neunburgu. Zaproponował mi pracę w szpitalu zorganizowanym na prędce dla więźniów obozu koncentracyjnego Dachau. Niemcy konwojowali tych więźniów z Dachau przez Neunburg w stronę Czechosłowacji, w czasie, gdy podpisany został  akt bezwzględnej kapitulacji.
Skorzystałem z propozycji pana Żoladkiewicza i następnego dnia pojawiłem się w szpitalu. Zjadłem śniadanie, dostałem biały fartuch i zaprowadzono mnie na ogólną salę, gdzie leżało około 50 chorych. Niesamowity lament, krzyki, widok konających ludzi i wynoszenie zmarłych odstraszyły mnie ze szpitala. Uciekłem po godzinie.
Do dziś słyszę tamte żydowskie lamentowanie chorych- „Mameły, tateły!!”
          Ciekawy artykuł na łamach Polityki o wydarzeniach w Neunburg vorm Wald opisujący pogrzeb ofiar  zabitych podczas marszu śmierci z obozu koncentracyjnego Flossenbürg http://www.polityka.pl/swiat/tygodnikforum/1512244,1,plonace-stodoly.read#ixzz1lKZ9Fb1q
               Po kapitulacji III Rzeszy do p. Jelihonca vel Jelechowicza? stale przychodził towarzysko mgr Przybylski, vice starosta z Jasła. Podczas rozmów wspominał o swoim pobycie w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Pochwalił się, że ma schowany wielki majątek w złocie. Powiedział do mnie:
- „Stankiewicz, ty zostań w Niemczech, ja jadę do Oświęcimia po to złoto, wracam do Neunburga, a potem pojedziemy do Afryki Murzynów bić w dupę i będziemy żyć jak lordowie”.
Nie zdążył pan Przybylski nacieszyć się bogactwem. Do Oświęcimia po złoto pojechał, ale podobno w obozie pracował jako kapo, rozpoznali go Czesi, prawdopodobnie został rozstrzelany.
Oficerka amerykańska zwiedzała wraz z p. Tuszerem jego wszystkie magazyny, sklepy, transport i inne zakamarki tego miasta. Amerykanie ściągali wszelką broń, którą ludność niemiecka znosiła na rynek i tam pozostawiali bez żadnego pokwitowania. Kiedy oglądałem tę broń- była ładna hałda. Amerykanie wszelkiego rodzaju broń, amunicję, miny zwozili na obszerne łąki na skraju miasta, gdzie wysadzali. Byłem świadkiem takiej eksplozji, kiedy w drodze z Neflingu do Neunburga natknąłem się na wojska amerykańskie. Fala uderzeniowa spowodowana wybuchem amunicji była tak duża, że wszystkie okna w mieście wyleciały, a ja znalazłem się w pobliskim rowie.
Niewątpliwie Niemcy miały opracowany plan likwidacji całych narodów słowiańskich, tak jak to opisywał generał Strąp. Za swoje zasługi w Powstaniu Warszawskim miał dostać 10 000 ha najlepszej ziemi, zmuszać ludność kaukaską do pracy, zniszczyć kulturę kaukaską poprzez wprowadzenie taniego alkoholu, rozpić tamtejsze społeczeństwo. Gdyby Niemcy wygrały wojnę taki los i mnie spotkałby w Niemczech.
Wojna się skończyła. Co robić dalej? Co z moją Rodziną? Czy ocalała?
Czy zdążę jeszcze kogoś żywego z Rodziny spotkać?
Po jakimś czasie Amerykanie zaproponowali chętnym do powrotu Polakom pomoc. Podstawili na stacji kolejowej wagony, kto był chętny mógł wyjechać. W ostatnie chwili zgłosiłem się do mego pracodawcy, któremu oświadczyłem, że wracam do Polski. Nie zatrzymywał mnie. Dał mi na drogę żywność, alkohol itp.
            Nie miałem zamiaru wracać do Polski, bowiem nie było żadnych wiadomości z domu - z Polski od 2 lat. Ciągle rozmyślałem, co z moją rodziną, jak się mają bracia, jakie zniszczenia na terenie Bieszczad zostały dokonane przez wojnę. Walki tam trwały około 6 tygodni.
Lokalna prasa niemiecka podawała skąpe informacje o tym, jak armia radziecka posuwa się na Zachód, wyzwalając po kolei polskie miasta i tereny.
Byłem przekonany, że państwo polskie szybko odbuduje się ze zniszczeń wojennych, sytuacja szybko się ustabilizuje.
Istotnie niebawem taka odbudowa następowała. Warszawa zniszczona prawie w 75%. Także Wrocław, Rzeszów.
Kiedy w sierpniu 1945 roku wysiadłem na stacji Czechowice-Dziedzice, zgłosiłem się do władz repatriacyjnych, gdzie spisano moje dane osobowe i wydano mi bilet na dalszy przejazd do Żubraczego. Załatwianie formalności trochę się przedłużało, wobec tego zdecydowałem się przenocować przed powrotem do domu w Dziedzicach. Tej nocy, pamiętam, wielki ruch, bieganinę osób, strzały. Od miejscowej ludności dowiedziałem się o sytuacji panującej w kraju.
W kraju istnieją oddziały partyzantów, którzy nie zgadzają się z obecną rzeczywistością i walczą w ruchu niepodległościowym. Istnieją również grupy rabunkowe, które rabują co się nadarzy. 
Po załatwieniu wszelkich formalności w biurze repatriacyjnym, ruszyłem do Żubraczego.







zobacz także: Antoni Stankiewicz

2 komentarze:

  1. polskie dziadostwo myslalo ze u bambra kozaczyc bedzie,niewolnikami sa do dzisiaj i tak juz zostanie chwala bambrom niemieckim ze niejednego polskiego dziada na nogi postawili

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowa takie nie godzą się człowiekowi przyzwoitemu. Przyzwoitym więc autor komentarza być nie może. Może sam nie może pogodzić się ze swoją przeszłością? Skąd ta agresja i złość w nim? Skąd tyle nienawiści?

      Współodczuwam z autorem wspomnień, i jestem pełen podziwu, że w sytuacji tylu poniżeń i zniewolenia po zakończeniu wojny umiał zachować się przyzwoicie w stosunku do swoich katów, nie szukał zemsty.

      Wyrażam także nadzieję, że zachowania ludzkie, jakie prezentowali niektórzy bauerzy będą coraz rzadsze i ludzie będą stawać się mądrzejsi i bliżsi sobie, bo wszyscy dzielimy wspólny los życia - bez względu na to skąd pochodzimy i gdzie się wychowaliśmy.

      Miłego dnia!

      Usuń