Otrzymałam telefon z Kanady. Zadzwonił do mnie Zbyszek Kwieciński, który obecnie mieszka w Keswick, Ontario.
Oglądał w telewizji bardzo ciekawy 40-minutowy program o Andrzeju Pityńskim, znanym rzeźbiarzu, którego losy związane są m. in. z Kuryłówką koło Leżajska. Pisałam o nim w blogu.
Program musiał być na tyle ciekawy, że Zbyszek sięgnął po kolejne informacje o Leżajsku w Internecie. No i natknął się na moje genealogiczne drzewo.
A tam cały wywód jego przodków, sięgający połowy XVIII wieku.
Ze wstępnych informacji dowiedziałam się, że jego Ojciec to Bolesław Kwieciński ur. 11 grudnia 1906 roku w Leżajsku. Bolesław był jednym z trzynaściorga dzieci Władysława Kwiecińskiego i Anny Rachniowskiej.
Jeden z synów Władysława miał firmę budowlaną w Warszawie. Ściągnął swojego brata Bolesława, Bolesław miał 16 lat jak wyjechał do Warszawy i pracował na budowie. Budowali, remontowali m. in. Muzeum Wojska Polskiego, Hotel Bristol. Bolesław zamieszkał w Warszawie, ale często przyjeżdżał do Leżajska. Ładnie śpiewał w chórze.
Podczas ważnych uroczystości, na które został zaproszony poznał swoją przyszłą żonę Bronisławę Pituchę z Gardziewic. Była kuzynką Rozalii Szczepanowskiej, która pracowała u księdza dziekana Antoniego Kimaczyńskiego w Tarnogrodzie. Ksiądz ich zabrał do Leżajska na te uroczystości. Ślub Bolesława i Bronisławy odbył się w Tarnogrodzie. Zamieszkali w Warszawie, ale gdy wybuchła II wojna, młoda żona, będąc w ciąży wyjechała z Warszawy do rodzinnych Gardziewic, uznając, że tam będzie bezpieczniej przetrwać trudny okres wojenny. Urodził się syn Zbigniew. Bolesław został w Warszawie, tam pracował, ale co 2-3 tygodnie przyjeżdżał z Warszawy do żony.
Potem zamieszkali w Świdniku, a Bolesław pracował w Lublinie, jako majster budowlany.
Ojciec Zbyszka po wojnie pracował jako murarz. Matka pochodzi z Piasków koło Lublina. Zbyszek mieszkał w Świdniku, a od lat przebywa w Kanadzie. Ma jeszcze trzech braci.
Mam nadzieję, że ciąg dalszy nastąpi ...
***
cd.
16 maja 2023 miałam przyjemność spotkać się ze Zbigniewem i Marią Kwiecińskimi. Przyjechali do Leżajska z Toronto.
Udało mi się odnaleźć metrykę ślubu dziadka Zbigniewa. To Władysław Kwieciński ur. 16 lutego 1863 roku w Leżajsku, syn Józefa i Katarzyny Dec. Władysław zam w Leżajsku nr 154 w wieku 26 lat poślubił 8 lutego 1888 roku Annę Rachniowską ur. 24 lipca 1868 roku, c. Wojciecha Rachniowskiego i Katarzyny Niedziochy, zam. Leżajsk nr 471. Anna miała wówczas 19 lat.
Władysław zmarł 1 listopada 1921 roku. Pochowany na Cmentarzu Komunalnym w Leżajsku.
Drzewo Kwiecińskich w mojej Tablicy Pokrewieństw jest bardzo bogate, a to dzięki współpracy z Genkiem Kwiecińskim, który również interesuje się genealogią swojego rodu. Współpracujemy na Forum Historia Leżajska.
Okazuje się, że dziadek Zbyszka - Władysław Kwieciński był bratem Antoniego Kwiecińskiego, który ożenił się z Wiktorią Ordyczyńską. Syn Antoniego i Wiktorii to Karol Kwieciński, pradziadek Genka.
Rodziny Adama Schönborna i Anny z Hausnerów osiedliły się w Dornbach par. Tarnawiec koło Leżajska pod koniec XIX wieku. Przybyli podobnie jak inni koloniści z austriackich terenów w ramach kolonizacji józefińskiej.
Jeden z synów Adama Schönborna - Jan ożenił się z Anną Feldman. Anna to siostra mojego pradziadka Józefa Feldmana.
Józef Schönborn wg AGAD zamieszkał z żoną Franciszką Reiner c. Marii we Lwowie przy ul. Lenartowicza 4. Tam urodził im się syn:
Z kolei przy ul. ? Krzysztof Schönborn s. Henryka i Anny Baygert z Kobylnicy Ruskiej distr. Cieszanów ożenił się z Antoniną Ćwiklik c. Józefa i Magdaleny Borowicz z Łużnej distr. Gorlice. Ślub odbył się 29 kwietnia 1898 w par. ś. Marii Magdaleny we Lwowie. On miał 27, ona 28 lat.
W obchodach 69. rocznicy śmierci kpt. “Szpaka” i jego żołnierzy uczestniczyły poczty sztandarowe Kół w Łańcucie i Leżajsku oraz szkół i harcerzy. Poczet sztandarowy Koła ŚZŻAK w Łańcucie. Hołd poległym na Kahlówce oddali podkomendni z Obwodu Łańcuckiego AK oraz zgromadzone poczty sztandarowe.
Co roku w tym miejscu, w dniu Święta Piotra i Pawła od wielu lat zbierają się na uroczystościach mieszkańcy tarnawieckiej parafii, byli partyzanci, członkowie ŚZŻAK, ZBOWiD, i rodziny ofiar tamtejszej tragedii.
Wśród uczestników uroczystości - jak co roku - jest Pani Janina Stankiewicz z Feldmanów - sanitariuszka i świadek śmierci kpt. Wodeckiego.
***
****
Przytoczę wspomnienia mojej mamy sprzed lat.
Był rok 2006, kwiecień. Zaprosiłam moją mamę w podróż do przeszłości. Odwiedziłyśmy z mamą Cmentarz Parafialny w Kuryłówce par. Tarnawiec, a później spacerkiem poszłyśmy pod pomnik ku pamięci żołnierzy AK postawiony w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się folwark Serwacego Kahla. To od Serwacego Kahla - niemieckiego kolonisty, właściciela folwarku przysiółek zwany jest potocznie Kahlówką, ale też Serwacówką.
Wiedziałam, że moja mama - Janina Stankiewicz z Feldmanów była naocznym świadkiem tamtych tragicznych czasów, sprowokowałam ją, by opowiedziała mi o swoich przeżyciach.
Moja mama siedząc pod pomnikiem, stwierdziła, że dwa razy szczęśliwie uniknęła śmierci, raz 29 czerwca 1944 roku na Kahlówce, drugi raz mogła zginąć na weselu swojej przyjaciółki - Janki Oleszkiewiczównej z „Ojcem Janem”- Janem Franciszkiem Przysiężniakiem, dowódcą samodzielnego oddz. partyzanckiego NOW-AK.
Wspominała:
Do naszego domu (Feldmanów) przyszedł inż. Józef Josse i AK-owiec, ps. Scewoli, poinformował, że na Kahlówce są ranni żołnierze.
- Idźcie, bo tam potrzebna jest pomoc, trzeba im coś ugotować opatrzyć rany - powiedział.
Wiedziałam, że rodzina Kahlów wyjechała do Leżajska, a domem opiekowała się Maria Kostkowa z d. Krach, szwagierka Emila Kostka ps Maciek (komendant miejscowej placówki AK). Niewiele myśląc, poleciałam zobaczyć, czy mogę się przydać. Zastałam grupę rannych żołnierzy. Przywieźli ich nocą. Zostali ostrzelani w Szyszkowie przez 1000-osobową grupę Kałmuków (Mongołów) dowodzonych przez oficerów Wermachtu, z którymi stoczyli krwawą bitwę. W czasie strzelaniny zostało rannych 12 żołnierzy, m.in. dowódca zgrupowania „Szpak”.
Zastałam na Kahlówce również moje przyjaciółki: Marynę Werflówną i jej siostrę Jankę, które mieszkały w Brzyskiej Woli na leśniczówce, a więc prawie po sąsiedzku z Szyszkowem, słysząc strzały z bitewnych pól, wystraszone uciekły do Kuryłówki i schroniły się u nas tj u Feldmanów.
W tym samym czasie Karola Kobowa, która balowała na weselu w Brzyskiej Woli, przerwała imprezę i w wielkim popłochu wystraszona wróciła do domu w Kuryłówce. Ktoś doniósł, że w lesie są już partyzanci.
Na Kahlówce wzięłyśmy się do roboty. Pomogłam Marii gotować obiad, ja strugałam ziemniaki, obierałam ogórki na mizerię, Maria robiła makaron i przyrządzała kurczaki. W międzyczasie ktoś pojechał do Leżajska po lekarza, wkrótce Jędrzejowski przywiózł dr. Bolesława Szaniawskiego.
W jednym pokoju leżał „Szpak” - dowódca partyzantów kpt Ernest Wodecki. Był dowódcą Partyzanckiego Obwodu ZWZ-AK Łańcut. Prowadził działalność partyzancką na terenie całego powiatu łańcuckiego, do którego należał też teren między Kuryłówką a Brzyską Wolą tzw. Górki. W Górkach stacjonowały 300 osobowe Oddziały partyzanckie AK.
28 czerwca 1944 roku na wieść od łącznika biłgorajskiego oddz. AK o planowanej akcji likwidacji oddziału partyzanckiego w Górkach przez Kałmuków, kpt Wodecki postanowił ewakuować oddział do Lasów Janowskich na Porytowe Wzgórze. Niestety, pod Szyszkowem partyzanci wpadli w zasadzkę. Ranny kpt Szpak wydał rozkaz wycofania oddziału z powrotem do Brzyskiej Woli. Nocą z 28 na 29 czerwca przetransportowano rannych partyzantów do Tarnawca, ulokowano ich na Kahlówce.
Część rannych żołnierzy leżała w stodole.
Podając obiad dowódcy Ernestowi Wodeckiemu ps Szpak, spytałam czy mam mu pomóc, by go nakarmić. Nie, dziękuję - powiedział.
Po obiedzie poszłyśmy razem z Maryną Werflówą i jej siostrą Janką Werflówną do pobliskiej rzeki Złota wyprać bandaże po zmianie opatrunków przez doktora Bolesława Szaniawskiego.
Mańka zaproponowała nam, że możemy już wracać do domu, bo to dzień świąteczny, święto Piotra i Pawła, że ona sama pozmywa naczynia. Nie zdążyła. Słysząc tętent koni i dzikie okrzyki, uciekła w pole, położyła się w bruździe i tam przeczekała. Maryna i Janka Werflówne wsiadły na furmankę, pojechały po Anielę Wilkos, żonę leśniczego i razem pomogły reszcie żołnierzy ulokowanych w lesie przeprawić się przez San z Ożańskiej Góry do Woli Zarczyckiej. Maryna miała sukienkę w duże granatowe grochy. Podczas przeprawiania się wpław przez rzekę, farbowane grochy zupełnie się rozpuściły i kiedy wyszła z wody jej sukienka była cała granatowa.
Mi się udało, zaledwie 10 minut wcześniej, przez pola wróciłam do domu - kontynuowała mama. Gdybym została nieco dłużej, to już bym nie żyła. Kiedy opuściłam Kahlówkę, w domu nie zastałam rodziców, byli w tym czasie u Maruszaków na Polskim Końcu. Zjadłam na chybcika knedle (szwabskie pierogi) i pogoniłam do Uchniata. W międzyczasie Gondek, który wraz z żoną uciekli z Brzyskiej Woli i zatrzymali się w Kuryłówce, latał po wsi, krzycząc, że Mongoły już są w okolicy. W popłochu zabrałam jeszcze z domu dowód i z Karolą Kobową i Zośką Czaplową przez Przewrócie uciekłyśmy do Łuziny nad Sanem. Schroniłyśmy się pod rozłożystym drzewem, potwornie wystraszone siedziałyśmy tam do wieczora. Z dala dolatywały dzikie wycia Mongołów, nasłuchiwałyśmy, słychać było tętent koni. Każdy się bał Mongołów, bo ta skośnooka dzicz gwałciła kobiety, nie zważając na wiek. Jakaś gospodyni, chcąc uniknąć gwałtu barbarzyńców usmarowała się krowim łajnem.
Na błoniu stała studnia, z której korzystało kilka gospodarstw. Gdy nadjechał oddział Mongołów, napoili konie, pojechali w kierunku mostu na Sanie. Wieczorem, Anna Czaplowa, matka Zośki i Ludwiki wzięła ciele przywiązane na powrózek i poszła do Łuziny, stanęła i cicho wołała - Zośka! Chodźcie! Już ich nie ma! Maryśka Muskusowa poleciała na Kahlówkę, była ciekawa, co się tam wydarzyło. Podobnie ciekawscy Julek Czerniecki i Milek Kostek pojechali na rowerach na Kahlówkę obejrzeć co się tam wydarzyło. Okazało się, że o świcie konnica Kałmuków z Tarnogrodu dotarła do Brzyskiej Woli, a przed południem zatrzymali się przy zabudowaniach Kahlówki, by napoić i nakarmić konie. Kiedy znaleźli się przy studni, jeden z partyzantów, policjant Karpiński otworzył do nich seryjny ogień z broni. Kałmucy zareagowali natychmiast, padły strzały, zabudowania stanęły w płomieniach. Z wyskakujących okien partyzanci byli natychmiast rozstrzeliwani i wrzucani do ognia. „Szpak” został zastrzelony, gdy wyskakiwał przez okno i zawisnął na różach, jednego z żołnierzy znaleziono zastrzelonego nieopodal rzeki, być może zmierzał do rzeki, by się w niej umyć. Jeden z żołnierzy dogorywał, a na jego krwawiącej piersi paliła się deska.
Po 2-3 dniach, wieczorową porą partyzanci, pochowali bohaterów na cmentarzu, pochowano ich w pobliżu grobu Huberów, dzisiaj, niedaleko od tego miejsca znajduje się pomnik legendarnego partyzanta Józefa Zadzierskiego - ps. "Wołyniak”. Pogrzeb organizował Tadek Bielak. Jego siostra Zośka i ja zrobiłyśmy wieńce.
Zrobili tabliczkę z blachy, ozdobioną po bokach rulonami. Wypisali nazwiska i pseudonimy. Było ich chyba 12.
Kpt Ernest Wodecki ps. Szpak Plutonowy Stanisław Pudło ps. Fajny Kpr Stanisław Cisek ps. Kawka Kpr Bogusław Pawłowski ps. Orkan z Łańcuta Kpr Franciszek Ruta ps Klucz Kpt Tadeusz Skórski ps. Achilles z Dąbrówek Stanisław Szust ps Cyma Józef Kiełboń- sołtys w Tarnawcu, (dziadek Józka Kiełbonia) Stanisław Rakszawski - komendant Strzelca z Tarnawca Ćwikła z Brzyskiej Woli
Koledzy partyzanci napisali taki wiersz:
„ A gdy polegnę o drodzy moi, dojdzie wasz może zza świata głos, żem był szczęśliwy zginąć za sprawę, dziękując Bogu za taki los. Nie mówcie nigdy, o drodzy moi, że szkoda moich młodzieńczych lat. Bo pamiętajcie, że tylko z ofiar powstaje nowy, lepszy świat”.
Nie pamiętałam czy pochowano ich w trumnach, czy nie. Śpiewano „W mogile ciemnej”.
W latach 50. rodziny, ekshumowały zwłoki z tarnowieckiego cmentarza. Kpt. Ernesta Wodeckiego, kpr Stanisława Ciska kpr Bogusławskiego, Stanisława Szusta, kpt Tadeusza Skórskiego pochowano na cmentarzu w Łańcucie. Ernest Wodecki ur. się 11.06.1904 r. w Gołkowicach (pow. Wodzisław Śl.) Syn Jana i Tekli z d. Czarnota. Został zastrzelony w wieku 40 lat, a nie, jak podano 48 lat.
Budową pomnika zajmował się Władysław Rakszawski.
Napis na tabliczce:
„Żołnierze Armii Krajowej polegli w walce z okupantem 29 czerwca 1944 roku w Kuryłówce”.
Poniżej wypisane ofiary tragedii, jaka rozegrała się tam niespełna miesiąc przed "Wyzwoleniem".
Kilka lat temu, matka kpr. Bogusława Pawłowskiego ps. Orkan, przyjechała z Łańcuta, po uroczystościach wypytywała mamę o zdarzeniach z tamtych chwil. Mama, mówiła jej, że tam nie było czasu na rozmowę, wszyscy żyli pod strachem, wiedząc, że lada moment mogą nadjechać Mongoły. Matka Orkana opowiadała mamie jaką przeżyła tragedię, była młoda jeszcze. Wiadomo, że syn był narażony na niebezpieczeństwo, liczyła się z tym, że różnie mogło być. Miała córkę, która już jako dorosła zginęła tragicznie, potrąciło ją auto. Tragedia córki ją dobiła.
Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, Okrąg Podkarpacki z siedzibą w Rzeszowie wydaje Biuletyn Informacyjny. W jednym z numerów (Nr 3/2013) ukazał się artykuł poświęcony uroczystościom w Tarnawcu z okazji rocznicy tragicznych wydarzeń na Kahlówce w dniu 29 czerwca 1944 roku. http://akrzeszow.pl/wp/wp-content/uploads/2013/10/Biuletyn-nr3-2013.pdf
29 czerwca 2011 roku odbyły się uroczystości z okazji 67 rocznicy tragicznych zmagań żołnierzy AK z Kałmukami na Kahlówce w Kuryłówce. Obchody rozpoczął ks. proboszcz Franciszek Goch uroczystą mszą w Kościele pw św. Józefa w Kuryłówce. Wśród uczestników uroczystości byli przedstawiciele Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej z Łańcuta i Koła nr 1 w Leżajsku. Hołd poległym żołnierzom złożyły władze gminy Kuryłówka, przedstawiciele Urzędu Miasta Leżajska oraz Towarzystwa Miłośników Ziemi Leżajskiej. Licznie przybyli radni i mieszkańcy wsi Kuryłówka, Tarnawca i Ożanny, a także mimo okresu wakacyjnego młodzież i nauczyciele.